Rangiroa, wyspa znana wszystkim nurkom ciepłych mórz przywitała mnie piękną pogodą, sznurem korali i uściskiem czekającego na malutkim lotnisku Kapitana katamaranu Chi, na którym będę pływać.
Tuż przy lotnisku czekała żółciutka dingi. Obciążona bagażem szczęśliwie zawiozła nas na łódkę.
Szybko się zaaklimatyzowałam, mimo sześciogodzinnej różnicy czasu i podwojonego czwartku.
Ponieważ łódka wymagała kilku niezbędnych prac, zaraz nazajutrz zabraliśmy się do roboty.
Ja, dumna z przywiezionej maszyny do szycia zabrałam się za reperacje foka, którego osłona UV była już mocno postrzępiona.Oczywiście nie było to szycie, a walka z materią nieożywioną - producent tej maszyny na pewno by padł z przerażenia, gdyby zobaczył jakie grubości przyszło jej zszywać!
Ponieważ pogoda nadal była filmowa, niebieskie niebo, błękitna woda i białe cumulusy leniwie wałęsające się
po niebie zrobiliśmy kilka dnighowych wypadów.Aa to na rybki, a to na nurkowanie, a to na oglądanie pasażu,o którym już pisałam.
Raz mieliśmy wielkie szczęście. Między koralami, w małej jaskini, siedziała, wysuwajac swoją otwartą
paszcze i kawałek tułowia ogroooooomna, no na prawdę wyczynowo ogromna murena! Gruba jak udo umięśnionego mężczyzny. Trudno było zrobić jej dobre zdjęcie, no i prawdę powiedziawszy nie jesteśmy dobrymi fotografami. Obiecywaliśmy sobie wrócić do mureny,ale chyba się nie uda, bo mamy plan jutro popłynąć na Apataki.
W atolu Rangiroa zrobiliśmy kilkanaście mil, jedną noc kotwiczyliśmy przy malutkiej Wyspie Ptaków - tak małej,
że można by przykryć ją większym garnkiem - a drugą przy miasteczku tuŻ przy zachodnim pasażu. Tu to dostaliśmy po nosie! Z prognozy pogody jasno wynikało, że wiatr, tak jak poprzednio utrzyma wschodni kierunek, dlatego wybraliśmy miejsce do kotwiczenia z osłoną od lądu właśnie ze wschodu. A tu pod wieczór wiatr skręcił na południe i na dodatek zaczęło wiać porządnie, dobrze ponad 20 węzłów. Morze tak się pod nami rozkołysało, zupełnie jak na huśtawce, góra dół, góra dół.
Ja szczególnie się martwiłam, bo tym razem kotwicę to własnoręcznie układałam na dnie . Zabrało mi to kilka nurkowań, ale niegłęboko, na jakieś siedem metrów. Wszystko dlatego, że dno jeśli jest gęsto usiane koralem to trudno uniknąć zaczepienia lub zaplątania się łańcucha.
Wiec, warto wtedy, wydając kotwicę, co kilkanaście matrów podwiesić odbijacz.Ponieważ nie zrobiliśmy tego od razu, łańcuch sie zaplętał
i trzeba go było recznie z korali odplątać.A bądąc w wodzie, zobaczyłam , że i kotwica leży beznadziejnie,, więc stad właśnie caa ta cieńka robota z kowicą.
Tuż przy lotnisku czekała żółciutka dingi. Obciążona bagażem szczęśliwie zawiozła nas na łódkę.
Szybko się zaaklimatyzowałam, mimo sześciogodzinnej różnicy czasu i podwojonego czwartku.
Ponieważ łódka wymagała kilku niezbędnych prac, zaraz nazajutrz zabraliśmy się do roboty.
Ja, dumna z przywiezionej maszyny do szycia zabrałam się za reperacje foka, którego osłona UV była już mocno postrzępiona.Oczywiście nie było to szycie, a walka z materią nieożywioną - producent tej maszyny na pewno by padł z przerażenia, gdyby zobaczył jakie grubości przyszło jej zszywać!
Ponieważ pogoda nadal była filmowa, niebieskie niebo, błękitna woda i białe cumulusy leniwie wałęsające się
po niebie zrobiliśmy kilka dnighowych wypadów.Aa to na rybki, a to na nurkowanie, a to na oglądanie pasażu,o którym już pisałam.
Raz mieliśmy wielkie szczęście. Między koralami, w małej jaskini, siedziała, wysuwajac swoją otwartą
paszcze i kawałek tułowia ogroooooomna, no na prawdę wyczynowo ogromna murena! Gruba jak udo umięśnionego mężczyzny. Trudno było zrobić jej dobre zdjęcie, no i prawdę powiedziawszy nie jesteśmy dobrymi fotografami. Obiecywaliśmy sobie wrócić do mureny,ale chyba się nie uda, bo mamy plan jutro popłynąć na Apataki.
W atolu Rangiroa zrobiliśmy kilkanaście mil, jedną noc kotwiczyliśmy przy malutkiej Wyspie Ptaków - tak małej,
że można by przykryć ją większym garnkiem - a drugą przy miasteczku tuŻ przy zachodnim pasażu. Tu to dostaliśmy po nosie! Z prognozy pogody jasno wynikało, że wiatr, tak jak poprzednio utrzyma wschodni kierunek, dlatego wybraliśmy miejsce do kotwiczenia z osłoną od lądu właśnie ze wschodu. A tu pod wieczór wiatr skręcił na południe i na dodatek zaczęło wiać porządnie, dobrze ponad 20 węzłów. Morze tak się pod nami rozkołysało, zupełnie jak na huśtawce, góra dół, góra dół.
Ja szczególnie się martwiłam, bo tym razem kotwicę to własnoręcznie układałam na dnie . Zabrało mi to kilka nurkowań, ale niegłęboko, na jakieś siedem metrów. Wszystko dlatego, że dno jeśli jest gęsto usiane koralem to trudno uniknąć zaczepienia lub zaplątania się łańcucha.
Wiec, warto wtedy, wydając kotwicę, co kilkanaście matrów podwiesić odbijacz.Ponieważ nie zrobiliśmy tego od razu, łańcuch sie zaplętał
i trzeba go było recznie z korali odplątać.A bądąc w wodzie, zobaczyłam , że i kotwica leży beznadziejnie,, więc stad właśnie caa ta cieńka robota z kowicą.