Na innych wyspach, za wyjątkiem jednego, dwu w archipelagu Wysp Towarzystwa, (gdzie też i stolica) takich luksusów nie uświadczysz. Są tu sklepy przypominające nasze wiejskie sklepiki z okresu głębokiej komuny. Ja pamiętam je dobrze, bo razem z moją mamusią robiłyśmy często takie wypady za miasto, w poszukiwaniu niedostępnych w mieście artykułów i z nadzieją, że gdzieś na wiejskich sklepowych półkach mogły się one zapomniane zaplątać pomiędzy wyborową a kaszanką. Więc tu jest podobnie. Kiedy już się dowiesz, że na wyspie jest sklep, hahaha co za radość! Warto się dowiedzieć kiedy przypłynie statek, który przywiezie świeżą dostawę, może nawet warzywa i owoce. Jeśli nie możesz czekać tak długo, możesz tylko zdać się na łut szczęścia, i nadzieję, że twój plecak zapełnisz potrzebnymi artykułami.
Sklepiki są z reguły malutkie, bez dobrej wentylacji, o klimatyzacji nie wspomnę, więc niezależnie od wyniku zakupów , na pewno na koniec będziesz mokry od potu.
Co można kupić zawsze i wszędzie? Ha, chipsy, wiele różnych gatunków. Coca-colę i inne gazowane napoje, piwo w puszkach Hinano, ciastka i ciasteczka, puszki z mięsem i warzywami (kukurydzą, zieloną fasolką i krojoną marchewką). Jest też wściekle drogie nowozelandzkie mrożone mięso - kurczaki.Pozostałe artykuły to loteria jaja, masło, mąka mogły już się skończyć. Z warzyw tylko cebula i czosnek. Następny sklep odległy o sto mil, po wodzie, oczywiście.
Najlepiej pamiętam sklep na wyspie Apataki. Jest tylko jeden. Wejście jakby od zaplecza. Za kontuarem gruba Polinezyjka owiewana wiatrem z wentylatora. Na ladzie mnóstwo drobiazgów, gumy do żucia, słodycze, zapalniczki, jakieś perfumy. W głębi dwa rzędy zapełnionych towarem półek i już dyszysz z ciekawości, co tym razem uda ci się zdobyć. Po kilkukrotnym okrążeniu półek, twój koszyk się robi się ciężki i uderzasz do kasy. Tam - kolejka, kilku tubylców z miasteczka. jacyś przyjezdni z innych motu, może też zabłąkany turysta lub żeglarz. Pani za kontuarem wolno wystukuje ceny na małym kalkulatorze, ołówkiem w drugiej ręce skrobie się po głowie. Wentylator huczy, muchy brzęczą i już tylko marzysz, by odzyskać wolność.
No to proszę ja was, wydaje mi się całkiem usprawiedliwione i wybaczalne, ba, nawet całkiem zrozumiałe, że w takich warunkach, zamiast suszonych grzybów potrzebnych do bigosu, kupujesz .....opisaną po chińsku torebkę z suszoną skórką pomarańczową, wyglądającą prawie identycznie jak suszone borowiki i wyparzoną, pokrojoną w paseczki, dodajesz do tego cudownie już pachnącego bigosu, który po chwili zmienia oj zmienia i smak i zapach i w ogóle żyć się nie chce!! Jeść także nie....
Fakarava |
Fakarava wieczorem.... |