wtorek, 17 grudnia 2013

długa żegluga

 2 grudnia o 12 30 wypłynęliśmy z Savusavu.
Teraz najważniejsza jest pogoda, prognoza zapowiada słabe wiatry z SE, wiec fajnie.
Pierwszy dzień upłynął bez większych niespodzianek, trochę deszczu, trochę wiatru, ale nie za bardzo.
Płyniemy fordewindem, czasem na motyla, a średnia prędkość to 4 węzły.
Właściwie wyjaśniliśmy już wszystkie wyspy i rafy Fiji, została tylko wielka Kadawu z jej słynna Astrolabe Reefe, którą poznam może następnym razem.
Od godziny jesteśmy już na kursie kompasowym 223, to bedzie ok 238 true.To nasz kurs na następne 600 NM, czyli jakieś pięć dni, o ile wiatr całkiem nie zdechnie, co niestety jest możliwe.
Nic, sie nie dzieje, no nic sie nie dzieje, skiper troche biegunkowy i jest na diecie.
Topenanta sie obtarla na bloczku topowym i właśnie skończyliśmy wymieniać na nową.
Na obiad wołowina z ziemniakami.
Ciepło, około 30 stopni.
Z paczki papierosów został mi jeden, potem wkraczam odważnie do grona niepalaczy.

 5 grudnia - kolejny, trzeci już dzień na silniku. Pogoda jest piękna plażowa, ale wiaterek lichuteńki, ledwo dmucha i bez silnika stalibyśmy w miejscu. No, teraz prędkość też nie jest rewelacyjna, ok 4w. Temperatura powyżej 30 stopni. Otwarte okienka dają przewiew ale i tak jest gorąco.
Nic sie nie dzieje, no nic a nic.Nawet kulinarnie nie za tęgo, bo Skiperowi wciąż dokucza ból brzucha wiec jak jestem głodna to nie wymyślam, tylko otwieram słoiczek z masłem orzechowym i posługując sie łyżeczką, zaspokajam co trzeba.

Ale mam pewne przemyślenia na temat rzucania palenia na jachcie w ruchu. To jest taka sytuacja, kiedy nawet nie zaczynam fantazjowania na temat, skąd i jak by tu wytrzasnąć papierosa, bo po prostu NIE MA. I nic się w tym temacie nie da zrobić, nie da sie skoczyć do kiosku, albo zaczepić jakiegoś palacza na ulicy, albo poszukać niedopałków. Na lądzie, dla palacza  bardzo już spragnionego, zawsze jest jakaś szansa, choćby najmniejsza, tu na wodzie szansa jest totalnie zerowa.
To bardzo upraszcza sytuacje i do minimum skraca czas myslenia o tym jak fajnie byłoby sobie zapalić. Owszem, zapaliłabym sobie chętnie, ale nie mam, i pragnienie zapalenia wygasa, nie podsycane wymyślnymi scenariuszami, jak by tu owego papierosa zdobyć. Co nie oznacza wcale, że za dziesięć dni czy ileś tam, jak dopłyniemy do Australii, nie rzuce sie wpław do najbliższego marketu!


6 grudnia rozpoczął sią przepięknym świtem i lekkim wiaterkiem, który pozwolił wreszcie wyłaczyć silnik.Teraz jacht kołysze sie leniwie, skiper kombinuje przy żaglach, żeby choć trochę zwiększyć predkość. Ale z próżnego jak to się mówi i Salomon nie naleje. Wlaczemy sie, nic sie nie dzieje, no nic sie nie dzieje.
Z rekwizytów palacza została mi tylko zapalniczka, która leży sobie teraz w kokpicie i nawet sią nie przejęłam, gdy spostrzegłam, że jest zamoczona. Staram sie patrzeć na nią bez emocji.
Na obiad fijiański szpinak w sosie kokosowym. I galaretka owocowa.

7 grudnia
dostałam po nosie! Za każdą chwilę nieuwagi tu się płaci! Tym razem to podarta osłona UV na dużej genui, którą niesiemy od Fiji. Płynęliśmy mocnym baksztagiem lewego halsu od samego rana i nic nie zapowiadało gwałtownej zmiany kierunku wiatru, albo raczej, ja zajęta rozwiązywaniem sudoku - poziom średeni- nie zauważyłam dyskretnej zapowiedzi w postaci zmiany układu chmur i innych niż poprzednio oscylowań wskazówki wiatrometru wokół średnich wskazań. I kiedy genua przestała pracować grożąc przerzuceniem na drugę stronę, spróbowałam zmienić kurs na autopilocie, tak, by jednak złapać wiatr w genuę, ale albo zmieniłam w złym kieruku, albo za późno, dość powiedzieć, zrobiliśmy niekontrolowany zwrot przez sztag i oba żagle zaczęły pracowaś wstecz, totalnie zmieniajęc kurs łódki. Zanim Ian się obudził, próbowałam jeszcze zrolować łopoczącą genuę, ale gdzie mi tam panie do tego rollera!!! Nawet nie ruszyłam kabestanu! Wiec jak Ian już przyszedł do kokpitu, to oba żagle pracowały wstecz, autopilot pipczał, ja stanęłam do steru i teraz szybko Ian zluzowal szota genui, ale nie napiał szota z drugiej strony wiec żaglem wyrywało na wszystkie strony i zanim go Ian zrolował niebieska oslona UV sie potargała. Taka jest nauka, że na wchcie się wachtuje, a nie leniuchuje. No i warto  wiedzieć w którą stronę zmieniać kurs, żeby nie stracić kontroli nad łódką. jasne?? no, jasne, jasne, sama sie muszę obsztorcować...

8 grudnia
no, nareszcie coś sią dzieje! od wczoraj mamy wiatr z SE więc super, teraz średnia prędkość to 5,3 W - jak na tę łódkę to nieźle.
Ah i cuda sią jednak zdarzają! Z pamiętnika zrywającej z paleniem żeglarki - dzisiaj około południa znalazłam pod materacem połówkę nikotynowej gumy do żucia!! O bogowie, nie przeżutej!! Wpakowałam ję do buzi bezrefleksyjnie i po dwudziestu minutach znów było jak poprzednio, oj zapaliłoby sie ojoj!
W związku z tym robię pączki, mamy wiatr od burty, więc przechył stały ale da sie pracować w kuchni.
No i niestety zrobiło się już zimniej,jesteśmy już na 21 stopniu szerokości geograficznej (południowej oczywiście) więc poprzedniej nocy ubrałam nawet gacie sztormowe i kurtkę, A Ian przygotował sobie gumiaki, mimo ze nie pada prawie wcale, niebo jest w trzech czwartych zachmurzone, ale nie pada, czasem jakaś zabłąkana chmurka kapnie deszczykiem, ale niegroźnie.

11 grudnia
to wprost nie do wiary ale od trzech dni pędzimy po Morzu Koralowym jak wyścigowe rumaki. Wiatr z kierunku E, SE o sile nie przekraczającej 27 w, dzisiaj już słabszy, jakies 12 w. Średnio robimy 130 mil dziennie. Nic do roboty, a nawet mniej , bo skiperowa biegunka jakby sie okopała na pozycji i teraz tylko ja jem, Ian pije wode z cukrem. No, tak to jest jak się nie lubi żeglowania to trzeba polubić biegunkę.
Moim towarzyszem w dłużącym się niestety, z braku zającia czasie, jest Idiota Dostojewskiego, no słucha sie wybornie i takie długie, że powinno wystarczyć aż do Australii, która tuż tuż, jeszcze tylko 540 mil!!
Ponadto sudoku, proszę spojrzeć łaskawie jaki poziom trudności!!! To dzięki mojej córce, która dodała mi odwagi w sudokowych zmaganiach z kołowaciejącym ze starości chyba mózgiem.
Siągam także po gramatykę języka angielskiego, a tam tyle ciekawych rzeczy! Nigdy bym nie przypuszczała..
No, nic się nie dzieje, nic a nic...

12 grudnia
na jedno nie mogę narzekać, nie ma tu tłoku na tej części Pacyfiku, a raczej przeciwnie, łatwo mi przychodzi wyobrazić sobie, że w promieniu,, no po kilkaset  kilometrow w każdą stronę, jesteśmy jedynymi ludzmi, ha!, tyle przestrzeni i kiedy Ian śpi, wszystko  dla mnie. A on ma się lichutko, chudy i słaby, prawie nic nie je no, może jakoś da radę te kilka dni, prawdopodobnie cztery, bo zostało do przepłyniącia 450 NM.
Pogoda jest piękna, wiatr osłabł zgodnie z prognozą do mniej niż 8 w, więc idziemy na silniku, jutro też się nie zapowiada wielki wiatr ale posuwamy się stale w dobrym kierunku a fakt, że świeci słońce i jest ciepło wygładza nastroje.
Do drugiej kawy przed południem budyń waniliowy. No obiad ryż z czymś, czym, jeszcze nie wiem, ale i tak tylko dla mnie bo Ian na diecie.
Mam wiele czasu, jak w poprzednie dni. Rozmyślam sobie o moich dzieciach, Jagódce, ile ma ze mna kłopotów, o Kubusiu, on właśnie skończyl 18 lat i bardzo bym chciała pożeglować z nim w przyszłym roku, o mojej mamie, o bracie,o siostrze, o moim pobycie w Polsce, przypominają mi się odległe wydarzerzenia , przypatruję się sama sobie...

15 grudnia
niewyobrażalne.. jak sięgam pamięcią, nie zdarzyło mi się nigdy takie żeglowanie, no prawie dwa tygodnie, i nic się nie dzieje. Żadnych stresowych sytuacji, żadnych awarii, no ,może pojutrze jeszcze bardziej powymyślam, wszakże to nie koniec rejsu, zostało jakieś 170 NM. Pogoda jak malowanie - jak pacjentowi codziennie sprawdzam temperaturę, ciśnienie, wilgotność, ach bez przesady, wystarczy spojrzeć dookoła, żeby stwierdzić, że pogoda zdrowiuteńka!