Grenada kojarzy się ze słońcem, przyprawami i zielonością, dla mnie jednak zostanie w pamięci jako dobre miejsce do prac na łodce. Dobre i niedobre bo tu po raz pierwszy naprawde się kłócimy / o zasady, czyli jak porządnie i ładnie powinna by wykonana praca na łódce - dla Guy liczy się tylko funkcjonalność, ja upieram się przy estetyce, która kosztuje zawsze dodatkową pracę/.
Pobyt przy stolicy St georges, po relaksowym na Ile Ronde a przedtem jeszcze na urokliwej Tabago Cays zaczyna sie od zarobienia kilku groszy / kilkuset dolarow/ przy naprawie żagla i uszyciu pokrowca na dingy dla sasiada na kotwicowisku, brytyjczyka, któru tu przeczekuje sezon cyklonów. Tak zarobione pieniądze zaraz wydajemy różności na potrzebne do naprawy naszej łodki. A więc najpierw naprawa mocowania windy kotwicznej,bo za każdym wyciąganiem kotwicy cala winda się trzęsie grożac wyrwaniem się z łódki. Przy okazji upieram się na kmpletnej rekonstrukcji zamknięcia komory kotwicznej, na samym dziobie, gdzie mieści się kotwica, łańcuch, lina i zapasowa kotwica.
Praca sprowadza się do wykonania drzwiczek i z pozoru nic wielkiego , ale zajmuje nam to cztery dni , dwie ostre dysputy i,, cóż, drzwiczki są ,ale wymagaja jeszcze poprawy.
Następnie nie wypadając z rytmu , zabieram się do odnowienia ścian kabiny dziobowej, którą nazywam też swoją kabiną i w której będziemy umieszczać naszych gości.
Jest tak jak zawsze - praca wydaje się być prosta, ale po drodze napotykamy na problemy kompleksowe i w efekcie po tygodniu dopiero możemy cieszyć się efektem tego remontu. Kabina nie tylko ma nową wykładzinę na ścianach, ale także pozbyła sie jedej pólki, inną podnieśliśmy o 20 centymetrów. Te operacje to dwa dni pracy, co nie oznacza, że podnosimy półkę o kilka milimetrów na godzinę, ale że niezbędne jest tak wiele innych dodatkowych czynności o przymierzaniu nie wspominając.Oczywiście, jak zaczyna padać sprawa się komplikuje, bo na ten czas trzeba sprzątnąć narzędzia z kokpitu, zamknąc wszystkie okna, przykryć malowane elementy, no, właśnie właśnie , rewolucja w rewolucji. Ale dalismy radę i wykładziny oraz siły starczyło mi na kacik z koją w części nawigacyjnej. Łódka wygląda coraz lepiej. Apetyt jak wiadomo rosnie w miarę jedzenia i mam już wiele nowych projektów w głowie, teraz trzeba tylko znaleźć odpowiedni moment uśpienia czujności Guy, żeby uzyskac jego akceptację. Ha, jego akceptacja jest niezbędna, bo każdy pomysł remontowy zahacza o problemy, których sama rozwiązac nie potrafię. Z dziedziny elektryczności, hydrauliki, epoksydowania czy choćby siły fizycznej.Wcale się mu nie dziwię, gdy ma już po prostu dość i woła o wakacje z plecakiem w górach.
Ja też bym sobie chętnie odpoczęła ,hahaha.
O właśnie krystalizuje się plan wakacji. Po tych wszystkich remontach i niezałatwionych sprawach papierkowych na Martynice / właśnie przypłynęlismy tu z Greanady kilka dni temu, okropnie duszno i goraco i leje na dodatek/ wyprawiamy się na bezludne wenezuelskie wyspy Avez i Blanquilla. Są naprawdę bezludne, nie tak jak Ile de Saline koło Grenady, gdzie nie ma żywej duszy , ale jest internet i to za darmo!!
Wenezuela jako taka stała się zbyt niebezpieczna dla żeglarzy z powodu rosnącej agresywności i napadów zdesperowanych tubylców, ale nasze wyspy leżą zbyt daleko od lądu, aby się komukolwiek opłacało tam rabować i napadać. Mamy do przepłynięcia około trzystu mil w kierunku zachodnim a więc nareszcie z dala od wysp, kanałów i szlaków żęglugowych kontenerowców. Czyli spokój i cisza, no trochę wiaterku jednak się przyda, spodziewamy się ok 15 wezłów z południowego wschodu a więc pychota!