i nadszedł ten upragniony dzień, kiedy już nic nie trzeba robić, bo wszystko zrobione, odprawa i obiadek w marinie, żagle podniesione i z uroczym dziesięciowęzłowym baksztagiem płyniemy, proszę Państwa, płyniemy!
Prognozę mamy dobrą, teraz SW a w nocy odkręci na NW, N , bez opadów, hahahahaha to prawda, słońce świeci i nawet jest ciepło. Celujemy w archipelag Australes, żeby zrobić sobie przystanek przed Tahiti. Nie znam tych wysp, ale podobno kiedyś widzieli tam śnieg i podobno można uprawiać truskawki, to rzeczy niecodzienne jak na tropiki.
Ale ponieważ jest to jeszcze bardzo daleko, nie marzę jeszcze o kąpieli w lagunie, marzę za to o długich dniach nic nierobienia, patrzenia na morze, wymyślania dobrego jedzonka i och, może złowieniu jakiejś rybki!
wtorek, 8 maja 2018
środa, 2 maja 2018
nareszcie na wodzie
dzisiaj, płynąc dhingi do mariny w Tutukaka posłałam naszej łódeczce całusa, taka jest piękna!
Zewnątrz zmian jest niewiele, ale za to jakie znaczące :kadłub lsni kolorem złamanej bieli, pomarańczowy pas na górze burty błyska poarańczowo, no i te wesołe, pomaranczowo_niebieskie napisy 3 OCEANS własnoręcznie wykonane, ach łódeczko, wypiękniałaś, wypiękniałaś!
Najtrudniejszej roboty nie widać - to nowy coopercoat, kilka warstw specjalnej miedzianej farby epoksydowej, która chroni kadłub przed porostami, ale za to dała się odczuć w czasie naszej pierwszej poremontowej żeglugi: mamy o jeden węzeł wiekszą prędkość i łódka sunie gładko, robiąc lekko sześć węzłów przy drugim refie i trzech czwartych genui. Ta prędkość to też za sprawą znacznego odciążenia rufy, pozbyliśmy się bowiem ciężkiego stalowego rusztowania paneli słonecznych , zmieniliśmy też panele na lekkie i dinghy też zyskała nowy lżejszy podnośnik.
Ta dzisiejsza, piętnastomilowa żegluga z Whabgarei do Tutukaka przekonała nas, że tak jak zwykle, łódka płynie sama, wszystkie elementy działają sprawnie i zostało nam doprawdy kilka drobnych prac, by być całkowicie gotowymi do drogi.
Efekt naszej czteromiesięcznej pracy jest najbardziej odczuwalny i widoczny wewnątrz jachtu. Tu lista prac jest dłuuuuga, ale najbardziej cieszy ogrzewanie /powietrzem, takie jakiego używają kierowcy ciężarówek na parkingach, ciepła woda w dwoch miejscach / niestety toaleta Guy ma tylko zimną wodę, biedaczek nabiera ciepłej w kuchni, ja za to mam ciepłą w prysznicu/ no i oczywiście MOJA TOALETA, teraz najładniejsze miejsce na łódce!
Dobrze, że już skończyły sie te remonty, bo ledwo żyję i pewnie trzeba będzie kilku dni, żeby odzyskać formę. Ta bardzo się przyda, żeglowanie z Nowej Zelandii na Tahiti to ciezkie wyzwanie, przede wszystkim trzeba obrać jakąś strategię, droga na wprost nie wchodzi w rachubę przy zimowym układzie barycznym, który generuje głównie wiatry wschodnie północne albo południowe.
Tutejszy guru meteorologiczny, Bob Devis poleca w tym roku zamiast płynąć na poludnie i potem na północ obrać drogę najpierw na wschód a potem na północ, czyli nie szukać wiatru na czterdziestych szerokościach>
Bardzo by nam to odpowiadało, bo im dalej na południe, tym zimniej, i poza tym Guy ma złe doświadczenia ze swojej ostatniej żeglugi na tej trasie, dostał sie w obszar dużej depresji, która była cyklonem nad Nową Zelandią i poszalała jeszcze trochę na południowym Pacyfiku.
Tak więc będziemy przekraczać trasy depresji z dwóch kierunków, te regularne znad Morza Koralowego i wybryki z południa, które wędrują ku północy jeśli nie napotkają zapory w postaci wyżu.Za tydzień, po załatwieniu ostatnich sprawunków w Whangarei/ idziemy nawet do mariny Mardsen Cove na dwa dni i wypożyczamy auto/ będziemy wyglądać jakiegoś dobrego układu barycznego, żeby chociaż na początku mieć pomyślny wiatr, niestety musi to być na plecach niżu znad Morza Tasmańskiego, niestety, bo nikt nie lubi niżowej pogody, wieje i leje, ojoj, może jakiś cud się zdarzy i popłyniemy ze słońcem! Ach, słońca, słońca nam trzeba!
Zewnątrz zmian jest niewiele, ale za to jakie znaczące :kadłub lsni kolorem złamanej bieli, pomarańczowy pas na górze burty błyska poarańczowo, no i te wesołe, pomaranczowo_niebieskie napisy 3 OCEANS własnoręcznie wykonane, ach łódeczko, wypiękniałaś, wypiękniałaś!
Najtrudniejszej roboty nie widać - to nowy coopercoat, kilka warstw specjalnej miedzianej farby epoksydowej, która chroni kadłub przed porostami, ale za to dała się odczuć w czasie naszej pierwszej poremontowej żeglugi: mamy o jeden węzeł wiekszą prędkość i łódka sunie gładko, robiąc lekko sześć węzłów przy drugim refie i trzech czwartych genui. Ta prędkość to też za sprawą znacznego odciążenia rufy, pozbyliśmy się bowiem ciężkiego stalowego rusztowania paneli słonecznych , zmieniliśmy też panele na lekkie i dinghy też zyskała nowy lżejszy podnośnik.
Ta dzisiejsza, piętnastomilowa żegluga z Whabgarei do Tutukaka przekonała nas, że tak jak zwykle, łódka płynie sama, wszystkie elementy działają sprawnie i zostało nam doprawdy kilka drobnych prac, by być całkowicie gotowymi do drogi.
Efekt naszej czteromiesięcznej pracy jest najbardziej odczuwalny i widoczny wewnątrz jachtu. Tu lista prac jest dłuuuuga, ale najbardziej cieszy ogrzewanie /powietrzem, takie jakiego używają kierowcy ciężarówek na parkingach, ciepła woda w dwoch miejscach / niestety toaleta Guy ma tylko zimną wodę, biedaczek nabiera ciepłej w kuchni, ja za to mam ciepłą w prysznicu/ no i oczywiście MOJA TOALETA, teraz najładniejsze miejsce na łódce!
Dobrze, że już skończyły sie te remonty, bo ledwo żyję i pewnie trzeba będzie kilku dni, żeby odzyskać formę. Ta bardzo się przyda, żeglowanie z Nowej Zelandii na Tahiti to ciezkie wyzwanie, przede wszystkim trzeba obrać jakąś strategię, droga na wprost nie wchodzi w rachubę przy zimowym układzie barycznym, który generuje głównie wiatry wschodnie północne albo południowe.
Tutejszy guru meteorologiczny, Bob Devis poleca w tym roku zamiast płynąć na poludnie i potem na północ obrać drogę najpierw na wschód a potem na północ, czyli nie szukać wiatru na czterdziestych szerokościach>
Bardzo by nam to odpowiadało, bo im dalej na południe, tym zimniej, i poza tym Guy ma złe doświadczenia ze swojej ostatniej żeglugi na tej trasie, dostał sie w obszar dużej depresji, która była cyklonem nad Nową Zelandią i poszalała jeszcze trochę na południowym Pacyfiku.
Tak więc będziemy przekraczać trasy depresji z dwóch kierunków, te regularne znad Morza Koralowego i wybryki z południa, które wędrują ku północy jeśli nie napotkają zapory w postaci wyżu.Za tydzień, po załatwieniu ostatnich sprawunków w Whangarei/ idziemy nawet do mariny Mardsen Cove na dwa dni i wypożyczamy auto/ będziemy wyglądać jakiegoś dobrego układu barycznego, żeby chociaż na początku mieć pomyślny wiatr, niestety musi to być na plecach niżu znad Morza Tasmańskiego, niestety, bo nikt nie lubi niżowej pogody, wieje i leje, ojoj, może jakiś cud się zdarzy i popłyniemy ze słońcem! Ach, słońca, słońca nam trzeba!
Subskrybuj:
Posty (Atom)