problem ze stukotami rozwiązany, trzeba było zrobic gruntowną inspekcję
szafki z kosmetykami i ułorzyć je staranniej. Ale tak to już na łodce jest,
że rozwiązany problem zawsze robi miejsce dla świeżutkich, aż garnących się
do uprzykrzenia ci życia problemów,
więc i te oto maszerują dzielnie w kolejkę do rozwiązywania.
Kolejny dzień żeglugi na północ, w stronę Opui przyniósł nieoczekiwaną refleksję,
że nawet króciutki, niespełna kilkunastomilowy odcinek może sprowadzić cię
do parteru i udowodnić jak marnym , albo w ostateczności żłe przygotowanym
żeglarzem się jest. Opowiezieć? No, dobra opowiem.
Rano budzimy się normalnie, pierwsze spojrzenie na nieb
o, na morze, no cóż wydaję się ze pogoda świetna,
ale trochę wieje Jak się jest w zatoce , na kotwicy i ogląda się odległ,e fale
ze spokojnego pokładu, to wydaje sie że fale
aż tak wielkie nie są a ten szum, to nic, to tylko wiaterek szumi wśród drzew,,,
Tak oto wypływamy ,z zarefowanym na pierwszy ref żaglem głównym i pełną genuą.
Już pierwsza konfrontacja z falami u wyjścia zza zatoki daje nam do myślenia,
postanawiamy zwinąć nieco genuę.
No, coś poszło nie tak, roller się zaciął oboje na dziobie
kombinujemy jak to naprawić i po kwadrancie daję za wygraną, mówię do Guy'a,
trudno zostawmy to jak jest, płyniemy bez genui.
A więc pozbawiamy sie żagla pozwalającego na płynięcie pod wiatr.
Długo piłujemy na grocie i silniku,
a jakże, robiąc zaledwie 3 węzły i po godzinie jesteśmy na pełnym morzu.
A tam to jest dopiero fala!
Nawet nie schodzę na dół, żeby sprawdzić przyczynę hałasów, wiem
ze spadaja różne rzeczy zabezpieczone, owszem ale nie aż tak dobrze zabezpieczone.
No, ale było super fajnie, slońce cały czas
i od kiedy na próbę zdjęliśmy bimini, czyli daszek nad kokpitem,
bez przeszkód nas rozgrzewało.
Teraz jesteśmy na boi, godzinę od Opui, zostaniemy tu, żeby przeczekać silny wiatr spodziewany tej nocy.Wkrótce zacznie się prawdziwe żeglarstwo!
sobota, 25 kwietnia 2015
wtorek, 21 kwietnia 2015
ku ciepłu
po długim okresie milczenia, czuję, że zbliża sie czas, kiedy będę miała
coś do opowiedzenia, coś,
tchnacego optymizmem i radością życia. Bo dotychczas, psia jego mać/
prosze o wybaczenie dosadności, w zasadzie mogłabym jeszcze dosadniej,
ale po co się nakręcać/ nijak tej radości doszukać się nie mogłam.
Oczywiście wszystko jest w głowie i wszystko jest względne, ale
widocznie mam już tak mocno wdrukowany w szare komórki wstret do zimna,
że mimo najgorętszego lata w Nowej Zelandii odkad sięga pamięć górali,
bardzo sie z powodu zimna wycierpiałam. Nie mogę jeszcze całkowicie odgwizdać,
bo lato tu właśnie ma sie ku końcowi i dni robią się coraz zimniejsze, ale
zanim zima tu zagości na dobre mnie tu już po prostu nie będzie!!
Właśnie ruszylismy nasz kilkunastotonowy dom z żaglami i po pierwszej
nocy spędzonej poza mariną i pierwszym dniu żeglugi na północ, a więc ku ciepłu
zdobyłam sie wreszcie na odwagę
by odnowić blogowanie.
nasz poczetek żeglugi nie jest wolny od znaków zapytania,
najpoważniejszy to dokąd płyniemy, bo pierwotny plan płyniecia na Vanuatu chyba nie jest
możliwy do realizacji,
własnie donoszą w necie o stanie wojennym w stolicy Port Vila a
i inne doniesienia o wzrastajacej agresywności pozbawionych wszystkiego tubylców wcale
nie zachęcają.
Dodatkowo, oficjalna strona internetowa władz Vanuatu nie funkcjomuje,
brak odpowiedzi na nasz mail w sprawie pozwolenia na zatrzymanie się na południowych
wyspach przed wejsciem do port of entry i dokonaniem formalnosci wjazdowych.
Ze spojrzenia na mapę tej
części świata wynika,
że, aby nie nadkładajac zbytnio drogi, z Nowej żelandii dopłynać do poludniowej
części Papui Nowej Gwinei i nie zatrzymywać się na Vanuatu
/ gdzieś do cholewki zatrzymać się trzeba/, do wyboru ma się Nową Kaledonię i świetnie,
tylko
zarówno ja jak i Guy wstrętem darzymy ten kraj o od miesięcy zaklinaliśmy sie,
że do Nowej Kaledonii to za nic w świecie nie popłyniemy.
No a teraz proszę, od kilkunastu godzin staramy się znaleźc jakieś pozytywne strony tej
decyzji.
W przerwach na myślenie i pisanie zajmuję się tropieniem hałasów i hałasików, no, wiecie
takich drobnych stukań i stukocików, których na łodce, po gruntyownym remoncie
/ tak to ja przez dwa miechy urabiałam się po łokcie, żeby łodka wyglądała jako tako/
Właśnie coś stuka w mojej łazience i nie wiem co.Więc do kolejnego aktu odwagi.
coś do opowiedzenia, coś,
tchnacego optymizmem i radością życia. Bo dotychczas, psia jego mać/
prosze o wybaczenie dosadności, w zasadzie mogłabym jeszcze dosadniej,
ale po co się nakręcać/ nijak tej radości doszukać się nie mogłam.
Oczywiście wszystko jest w głowie i wszystko jest względne, ale
widocznie mam już tak mocno wdrukowany w szare komórki wstret do zimna,
że mimo najgorętszego lata w Nowej Zelandii odkad sięga pamięć górali,
bardzo sie z powodu zimna wycierpiałam. Nie mogę jeszcze całkowicie odgwizdać,
bo lato tu właśnie ma sie ku końcowi i dni robią się coraz zimniejsze, ale
zanim zima tu zagości na dobre mnie tu już po prostu nie będzie!!
Właśnie ruszylismy nasz kilkunastotonowy dom z żaglami i po pierwszej
nocy spędzonej poza mariną i pierwszym dniu żeglugi na północ, a więc ku ciepłu
zdobyłam sie wreszcie na odwagę
by odnowić blogowanie.
nasz poczetek żeglugi nie jest wolny od znaków zapytania,
najpoważniejszy to dokąd płyniemy, bo pierwotny plan płyniecia na Vanuatu chyba nie jest
możliwy do realizacji,
własnie donoszą w necie o stanie wojennym w stolicy Port Vila a
i inne doniesienia o wzrastajacej agresywności pozbawionych wszystkiego tubylców wcale
nie zachęcają.
Dodatkowo, oficjalna strona internetowa władz Vanuatu nie funkcjomuje,
brak odpowiedzi na nasz mail w sprawie pozwolenia na zatrzymanie się na południowych
wyspach przed wejsciem do port of entry i dokonaniem formalnosci wjazdowych.
Ze spojrzenia na mapę tej
części świata wynika,
że, aby nie nadkładajac zbytnio drogi, z Nowej żelandii dopłynać do poludniowej
części Papui Nowej Gwinei i nie zatrzymywać się na Vanuatu
/ gdzieś do cholewki zatrzymać się trzeba/, do wyboru ma się Nową Kaledonię i świetnie,
tylko
zarówno ja jak i Guy wstrętem darzymy ten kraj o od miesięcy zaklinaliśmy sie,
że do Nowej Kaledonii to za nic w świecie nie popłyniemy.
No a teraz proszę, od kilkunastu godzin staramy się znaleźc jakieś pozytywne strony tej
decyzji.
W przerwach na myślenie i pisanie zajmuję się tropieniem hałasów i hałasików, no, wiecie
takich drobnych stukań i stukocików, których na łodce, po gruntyownym remoncie
/ tak to ja przez dwa miechy urabiałam się po łokcie, żeby łodka wyglądała jako tako/
Właśnie coś stuka w mojej łazience i nie wiem co.Więc do kolejnego aktu odwagi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)