Czasem myślę, ze wszystkich żeglarskich czynności ta właśnie wychodzi mi najlepiej...
Tym razem sprzatanie jest bardzej z tych gruntowniejszych, jako tako doprowadziłam Canada Gose do ładu już kilka miesięcy temu, a jej kapitan , Ian, też sią widać przykłada do dbania o łódkę. Więc poleruję, szoruję a potem, wieczorem podziwiam swoją pracę ze szklaneczką rumu. Ten rum to jest niebo, tak zwana domowa robota,no, nie można się oprzeć i przed drugą szklaneczką!
Wtedy zaczynam rozmyślać, co by tu warto zmienić, żeby przystosować Canada Goose do dłuższego żeglowania w tropikach. Tak, żebym na przykład była w stanie dosięgnąć rogu topowego grota, żeby sklarować fał, albo żeby dosięgnąć do żagla, na przykład przy refowaniu. Bo bom jest zamocowany dużo wyżej niż sięgam i to mnie tak wkurza, że nie macie pojęcia!
Pokład też bym chętnie uprościła , tyle tu różnych wystających kątów, lin, bloczków, metalowych okuć (które właśnie poleruję), że trudno przejść bezurazowo po pokładzie. OOOOOOOOOOOczywiście, wszystko ma swoje uzasadnienie , w myślach układam sobie najracjonalniejsze argumenty, dostosowane do australijskiej głowy. Wyobrażam sobie też niezwykle racjonalne kontrargumenty walczącego o swoje Kapitana,, i... gdzie ta trzecia szklaneczka???
A w kuchni : po co , ja się pytam aż sześć metalowych szczypców do barbecue?? I dlaczego solniczka jest identyczna jak pieprzniczka a obie wielkie jak posęgi z Wysp Wielkanocnych??
Tak, widać wyraźnie; mam za dużo czasu i za mało żeglowania. Ian wraca pojutrze, chyba dam radę wytrzymać sama ze sobą.
Jednak nie pogardzę jakimś wspierającym komentarzem!