sobota, 1 czerwca 2013

Nie lubię Samoa....

... na tym właściwie mogłabym zakończyć ten wpis, ale jednak, kiedy przycisnąć fakty do muru, nie jest tu tak źle.
Jacht stoi w marinie. Do  centrum stolicy, Apii jest stąd kilometr ładnej drogi wzdłuż wybrzeża, możemy przypatrywać się długaśnym kanoe, ktore mieszczą ze czterdziestu wioślarzy, jednego szefa i jednego bębniarza, z jachtu często słychać to energetyzujące bębnienie. Taka łódka, jak ruszy, mknie po wodzie i po chwili znika za horyzontem.

Samoańska kanoe startuje

Miasto jest takie, bez wyrazu, kościół na każdym rogu, wielki budynek banku i jeszcze jeden, hotel, kilka sklepów w miarę normalnych, pełno malutkich sklepików z byle czym made in China i to tyle. W pobliżu mariny usytuowały sie najszykowniejsze restauracje Apii i każda z nich wieczorem ogłuszającą muzyką przypomina nam, gdzie jesteśmy. Ale za to mamy czystą wodę bez limitu. Elektryczność dopiero po kilku dniach, bo marina wciąż naprawia zniszczenia po ostatnim cyklonie sprzed kilku miesięcy.
Jednego dnia wybieramy się autobusem do Sliding Rocks, ajajaj, ale frajda zjechać z kilumetrowego wodospadu do wody!
Wodospadów pod dostatkiem

 Potem ruszamy w górę potoku, podziwiając rozbuchaną zieloność wąwozu, którym płynie potok. Nie ma w nim żadych ryb, za to w połowie drogi napotykamy bananowy gaj, jeden bananowiec ma owoce, więc nie możemy przepuścić takiej okazji. Teraz kiść zielonych bananów dojrzewa podwieszona w kokpicie.
W tej okropnej marinie stoimy aż tydzień. Naprawiamy porwany genaker i inne drobiazgi. Internet, zakupy, odprawa.
Płyniemy wreszcie na sąsiednią wyspę, Savaii. To zaledwie 66 mil, robimy je nocą, by do zatoki w pobliżu miasta Asau dopłynąć za dnia. Kiedy zaczynamy już wypatrywać pasażu który na mapie jest wąziutkim, prostym kanałem pomiędzy płyciznami rafy, coś się nam nie zgadza. No tak, mapa jest do kitu - to już po raz kolejny w programie OPEN CPN napotykamy taką niezgdność, ale tym razem to nijak nie można się rozeznać w linii brzegowej, czyli nie wiemy gdzie jest to wąziutkie przejście, cała linia bżegowa to załamujące sie biale fale, a wiąc rafa!

Według programu żeglujemy po lądzie

 Długo nie widzimy żadnych znaków nawigacyjnych, aż wreszcie, jakiś patyk, potem drugi i z duszą na ramieniu uznajemy, że to znaki wskazujące przejście i kierujemy jacht w stronę lądu. Z obu stron, w odległości kilkunastu metrów mamy płyciznę. Pasaż jest bardzo krótki ale zatoka , do której szczęśliwie wpływamy szeroka i bezpieczna. Na głębokości 2,5m rzucamy kotwicę. Woda modrozielona, dno piaszczyste. Urocza rzeźba górzystej wyspy pozwalają odetchnąć sercu i duszy . Zostaniemy tu trzy dni, czekając na dobrą pogodę na żeglowanie w stronę Fiji.

Piękna Savaii


Zachód słońca na Savii....





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz