piątek, 29 listopada 2013

Adijos pomidoros

czyli żegnaj Fiji!
Mój laptop właśnie wrócił z naprawy i wreszcie mogę coś skrobnąć.
Pojutrze wypływamy do Australii. Długo oczekiwany plotter nadszedł wreszcie pocztą i nic nas już tu nie zatrzymuje

Mamy przed sobą 1600 NM w sezonie cyklonów i to wcale nie brzmi dowcipnie. Ale cyklony szaleją tu zwykle po Bożym Narodzeniu, prognozy na najbliższe siedem dni sa dobre, wiec nie ma się czym tak strasznie martwić.
W czasie naszego pobytu na Savusavu wiele czasu spądziliśmy z lokalną ludnościa i tzeba przyznać, są bardzo mili, wiodą nieskomplikowane życie, niczym się specjalnie nie przejmują.
Hindusi wydają się wieść prym w handlu i ogolnej gospodarności. Savusavu nie jest najpiękniejsze, ale pocieszam się, że wciąż bądą miała co odkrywać i czym się zachwycać.
Cieszę się, że mogłam tu pływać bez ograniczeń, zaraz też wskoczę do wody !!!!

 No i to przepyszne jedzenie! Tu na obrazku kraby w zielsku na mleku kokosowym.

środa, 6 listopada 2013

Diwali



Diwali
Savusavu może się podobać każdemu. Głęboka zatoka z trzema marinami usytuowanymi tuz obok miasteczka, przypominającego trochę Ustroń w tropikalnym wydaniu. Jedna główna ulica, mnóstwo sklepików i rozmaitych działalności gospodarczych, banki, bistra i kafejki, jeden targ z owocami i stacja autobusowa. Kolorowo i głośno, fijiańska, nieskomplikowana muzyka miesza się z indyjskimi rytmami. Ludność takoż wymieszana, ciemnoskórzy Fijianie, urokliwe hinduskie kobiety i Hindusi z kwiatami za uchem. Zewsząd uśmiechy i radosne bula! bula!
Marina, do której należy nasza boja, to bardzo odrapany baraczek kilka zbitych z desek stołów, prysznic, restauracja i kurek ze słodka woda.
Od ulicy dzieli nas jakieś 50 m czystej bardzo wody, siedząc w kokpicie przyglądam się miasteczkowej aktywności. Kilka łodzi rybackich rusza z samego rana, ryby to obok taro ważny element fijianskiej diety. Ale nie brakuje też i czerwonego mięsa, kozy, krowy, świnki. Owoce - mango, ananasy, banany, wszystko można kupić na targowisku.
Autobusy warczą z samego rana, to podstawowy transport, wożą dzieci do szkoły i łącza malutkie wioski i osiedla z Savusavu. Niedługo będziemy mogli się przekonać jak to się tu podróżuje.
Nasz plotter już w Numei odmówił współpracy, a to tak wygodnie się nawiguje, jeśli obok steru ma się ekranik, na którym wyświetlona jest mapa i poruszający się stateczek symbolizujący nasz jacht. Czyli wiesz, gdzie jesteś i dokąd płyniesz, jaki kurs, jaką prędkością, jaka jest odległość od wytyczonego celu. Ale jak się zepsuł trochę, to Ian go otworzył i zepsuł jeszcze bardziej. Więc znalazłwszy kanciapę z serwisem i naprawa części elektronicznych, pozwalamy się łudzić, że może uda się nasz plotter naprawić. Z tego chyba będą nici, ale wizyta w kanciapce zaowocowała zaproszeniem od właściciela do wspólnego świętowania Diwali Day of Light, ważnego święta hinduskiego. Samo święto to trzy rzeczy - obrzędy religijne, obżarstwo i fajerwerk. Mamy możność uczestniczyć w tym wszystkim. Ale najpierw podróż, do Lambasy, największego miasta na wyspie.
Odległość stu kilometrowy pokonujemy z głośnikami na full w jakieś dwie i pół godziny, wiele odcinków wydaje się za stromych dla silnika, który warczy na pierwszym biegu, ale przez otwarte okna wdziera się cudowne świeże powietrze i szyby są na tyle czyste, ze cała drogę podziwiamy piękno tropikalnej przyrody.
Właśnie, czystość, a raczej schludność to pojęcie zupełnie nieznane dla naszych gospodarzy, którzy bardzo wylewnie i serdecznie dzielą się z nami wszystkim jedzeniem, uśmiechem i własnym czasem, ale jestem ciekawa czy Wam by smakowały hinduskie przysmaki, przyrządzane w towarzystwie karaluchów, które gospodyni bezceremonialnie wyławia z tłuszczu skwierczącego na patelni by potem smażyć tam te przysmaki.
Mi owszem, smakują, ale wiem przecież, że niedługo wrócę do swojego schludnego kącika na Canada Goose, gdzie o żadnych karaluchach nie ma mowy. Ten kontrast jest dla mnie nie do pojęcia, z jednej strony kobiety stroją się w przepiękne, czyste! sari ale prysznic i toaleta to miejsca gdzie lepiej wyłączyć zmysł wzroku.
Cala rodzinna społeczność hinduska przyjmuje nas bardzo serdecznie i wypytuje z zainteresowaniem o nasze życie, my tez dowiadujemy się o odczuwalnej dyskryminacji Hindusów na Fiji i o staraniach naszych gospodarzy, aby zgodnie żyć z sąsiadami o fijianskim rodowodzie. Dlatego tez zapewne pod wieczór w dzień świąteczny Diwali, zjawiają się u nich jeden po drugim, i częstowani hinduskimi specjałami, odchodzą zadowoleni.
Nauczyłam się jak przygotowuje się roti, takie placki z nadzieniem z grochu lub ziemniaków, które zanim staną się plackami, przypominają w przygotowaniu paczki, w kulce z ciasta - mąką z woda i odrobina tłuszczu - robi się wgłębienie, nadziewa się ugotowanym puree z grochu i ziemniaków, przyprawionych czilli i czosnkiem i cebulą, zamyka się jak pączek, a potem rozwałkowuje na placek i smaży na ghe, czyli sklarowanym maśle, no myślę że możecie spróbować z innym tłuszczem także. No i te słodkości z mleka w proszku, mniam mniam, jak chcecie to podam przepisy,,,
Po dwóch dniach, obdarowani jedzeniem i ubraniami - tak, ja dostałam sari, oh jakie to przyjemne wyglądać jak Hinduska!
 Opuszczamy gościnnych Hindusów i wracamy na łódkę.





























wtorek, 5 listopada 2013

Żeglowanie po oceanie

Nigdy nie rozmawiaj z nieznajomymi,, tak zatytuowany jest pierwszy rozdzial ksiazki Mistrz i Malgorzata Michaila Bulhakowa. No, gdybym ja miala zabrać się za pisanie to zaczalabym tak. Nigdy nie żegluj pod wiatr.
Stojąc na kotwicy w Numei nerwowo sprawdzalismy pogodę i chyba nerwy nam nie wytrzymaly, bo kiedy tylko pojawila sie szansa na wiatr z południowym komponentem tak mniej wiecej od połowy drogi, nie baczyliśmy na bardzo bardzo wschodni wiatr prognozowany dla pierwszych kilkuset mil żeglugi. I jak już podnieceni możliwością wyrwania się na morze odprawiliśmy się we wszystkich urzędach, zdrowy rozsądek przysłoniła nadzieja, że może nie bedzie tak źle.
Bylo źle, a nawet gorzej. Po pierwsze żeglować zaczęliśmy ze słowem fuck, tylko dlatego, że dirka tj. lina podtrzymująca bom żagla głównego nie była napięta, zanim zaczęliśmy wciagać żagiel na maszt. I potem to już nic nie może być fajowe.
To oczywiscie tylko moja opinia, wynikająca z przekonania, że żeglowanie jest jakby celebracja życia i przeklinanie tu po prostu nie pasuje.
Dobrego nastroju nie dało sie wytworzyć podziwianiem piękna oceanu, bo ten byl wściekły, wzburzony i walący falami w nasz dziób raz za razem. Wiatr dochodzacy do 30 wezłów dokładnie z kierunku w którym byśmy chcieli płynać był tak silny, że zredukowane żagle nie pozwalały płynąc mocno pod wiatr, a i prędkość, lichutka. Pierwsze dni nasze srednie to 80, 90 mil na dobę. Wiatr uparcie z dziobu, wykres naszej drogi to jak elektrokardiogram chorego na serce! Do dyspozycji dwa kierunki poruszania, albo północ albo poludnie, a wytyczona droga to 67 stopni, no narysujcie to sobie, to uda sie wam wyobrazić jak się mieliśmy.
A potem przyszlo jeszcze gorsze, dwa dni wiatru dokładnie od rufy, i tak słabego, że po prostu nie dało się plynąc nigdzie. Średnia 60 mil na dobę, tylko dlatego, że uruchomilismy silnik!
Jacht przecieka. Mokre materace, moje spodnie sztormowe przeciekają jeszcze szybciej i jak tylko posadzę pupę na ławce w kokpicie to juł mam wszystko przemoczone. Zimno. 24 stopnie ale ubieram sie jak w Bielsku na minusowe temperatury. Brakuje tylko rękawiczek, a tak to cały komplet gumiaki, dwie pary spodni, polar, kurtka  i czapka.
Nie pada, ale za to ocean częstuje nas bryzgami sowicie.
No, a wyobraźcie sobie te nocne wachty, nocna wachta moi kochani to cos takiego, no, wyobraźcie sobie, jesteście w domu, czy w mieszkaniu, i po kolacji postanawiacie, że teraz, warto troche popilnować dobytku, no tak na wszelki wypadek. Więc siadacie sobie w fotelu. Można też na balkonie, żeby było bardziej jak na morzu. Siadacie sobie więc wygodnie i siedzicie tak kilka godzin, czekając czujnie, czy czasem aby coś się nie wydarzy. Na przykład jakieś zwarcie w instalacji elektrycznej i poczatek pożaru, albo może kran sie urwie, albo pralka mimo, ze wyłączona, zacznie przeciekac, no po prostu nie wiadomo, nigdy nie wiadomo, ale trzeba byc czujnym. No i po takim fajnym nocnym siedzeniu, jak już macie dość, budzicie swojego partnera, bo teraz jego kolej!
Co w tym wszystkim jest dobre to to, że zawsze, ale to zawsze po nocy przychodzi dzien i wszystko nabiera normalych wymiarów.
Tak, dobre niespiesznie bo niespiesznie, ale przyszlo. Wiatr z poludniowego wschodu, no taki ponad dwadziescia, pedzimy z prędkością do siedmiu wezłów i średnią to 140, 150 mil. Fiji jest coraz bliżej, robi się cieplej, pogoda sie poprawia i mimo ulewy w ostatnia noc humory ida w góre, wyspa już za rogiem, już tuż ,tuż i jest!!!
W czwatrkowe popołudnie nasza Canada Goose stoi na boi w zatoce Savusavu.