wtorek, 5 listopada 2013

Żeglowanie po oceanie

Nigdy nie rozmawiaj z nieznajomymi,, tak zatytuowany jest pierwszy rozdzial ksiazki Mistrz i Malgorzata Michaila Bulhakowa. No, gdybym ja miala zabrać się za pisanie to zaczalabym tak. Nigdy nie żegluj pod wiatr.
Stojąc na kotwicy w Numei nerwowo sprawdzalismy pogodę i chyba nerwy nam nie wytrzymaly, bo kiedy tylko pojawila sie szansa na wiatr z południowym komponentem tak mniej wiecej od połowy drogi, nie baczyliśmy na bardzo bardzo wschodni wiatr prognozowany dla pierwszych kilkuset mil żeglugi. I jak już podnieceni możliwością wyrwania się na morze odprawiliśmy się we wszystkich urzędach, zdrowy rozsądek przysłoniła nadzieja, że może nie bedzie tak źle.
Bylo źle, a nawet gorzej. Po pierwsze żeglować zaczęliśmy ze słowem fuck, tylko dlatego, że dirka tj. lina podtrzymująca bom żagla głównego nie była napięta, zanim zaczęliśmy wciagać żagiel na maszt. I potem to już nic nie może być fajowe.
To oczywiscie tylko moja opinia, wynikająca z przekonania, że żeglowanie jest jakby celebracja życia i przeklinanie tu po prostu nie pasuje.
Dobrego nastroju nie dało sie wytworzyć podziwianiem piękna oceanu, bo ten byl wściekły, wzburzony i walący falami w nasz dziób raz za razem. Wiatr dochodzacy do 30 wezłów dokładnie z kierunku w którym byśmy chcieli płynać był tak silny, że zredukowane żagle nie pozwalały płynąc mocno pod wiatr, a i prędkość, lichutka. Pierwsze dni nasze srednie to 80, 90 mil na dobę. Wiatr uparcie z dziobu, wykres naszej drogi to jak elektrokardiogram chorego na serce! Do dyspozycji dwa kierunki poruszania, albo północ albo poludnie, a wytyczona droga to 67 stopni, no narysujcie to sobie, to uda sie wam wyobrazić jak się mieliśmy.
A potem przyszlo jeszcze gorsze, dwa dni wiatru dokładnie od rufy, i tak słabego, że po prostu nie dało się plynąc nigdzie. Średnia 60 mil na dobę, tylko dlatego, że uruchomilismy silnik!
Jacht przecieka. Mokre materace, moje spodnie sztormowe przeciekają jeszcze szybciej i jak tylko posadzę pupę na ławce w kokpicie to juł mam wszystko przemoczone. Zimno. 24 stopnie ale ubieram sie jak w Bielsku na minusowe temperatury. Brakuje tylko rękawiczek, a tak to cały komplet gumiaki, dwie pary spodni, polar, kurtka  i czapka.
Nie pada, ale za to ocean częstuje nas bryzgami sowicie.
No, a wyobraźcie sobie te nocne wachty, nocna wachta moi kochani to cos takiego, no, wyobraźcie sobie, jesteście w domu, czy w mieszkaniu, i po kolacji postanawiacie, że teraz, warto troche popilnować dobytku, no tak na wszelki wypadek. Więc siadacie sobie w fotelu. Można też na balkonie, żeby było bardziej jak na morzu. Siadacie sobie więc wygodnie i siedzicie tak kilka godzin, czekając czujnie, czy czasem aby coś się nie wydarzy. Na przykład jakieś zwarcie w instalacji elektrycznej i poczatek pożaru, albo może kran sie urwie, albo pralka mimo, ze wyłączona, zacznie przeciekac, no po prostu nie wiadomo, nigdy nie wiadomo, ale trzeba byc czujnym. No i po takim fajnym nocnym siedzeniu, jak już macie dość, budzicie swojego partnera, bo teraz jego kolej!
Co w tym wszystkim jest dobre to to, że zawsze, ale to zawsze po nocy przychodzi dzien i wszystko nabiera normalych wymiarów.
Tak, dobre niespiesznie bo niespiesznie, ale przyszlo. Wiatr z poludniowego wschodu, no taki ponad dwadziescia, pedzimy z prędkością do siedmiu wezłów i średnią to 140, 150 mil. Fiji jest coraz bliżej, robi się cieplej, pogoda sie poprawia i mimo ulewy w ostatnia noc humory ida w góre, wyspa już za rogiem, już tuż ,tuż i jest!!!
W czwatrkowe popołudnie nasza Canada Goose stoi na boi w zatoce Savusavu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz