od kilku dni wieje porządnie i nawet dzisaj nie opuściliśmy łódki. Ostatnie połaczenie z internetem pozwoliło nam dowiedzieć się, że owa obdarzająca nas deszczem i wiatrem depresja nabrała jż siły cyklonu i nadano mu imię Dylan.
Wczorajsza noc minęła dość spokojnie alarm kotwicowy się nie włączył ani razu, ale koło południa zapipkał pierwszy raz i Ian uruchomił silnik, tak na wszelki wypadek. Przeanalizowaliśmy sytuację i doszliśmy do wniosku, że z powodu niskiej wody zwiększył się promień cyrkulacji wokół boi, do której jesteśmy przycumowani.
Poza tym, że kiwa i huczy wiatr nic nam się nie dzieje.
Za to inni mają trochę kłopotów.
Dwa dni temu, kiedy już mocno wiało, przypłynął samotnie żeglujący nieborak i usiłował złapać boję. Podchodził do niej kilkakrotnie, aż wreszcie my ruszyliśmy tyłki i połynęliśmy mu naszą dinghi na pomoc. Szybko dopłynęliśmy do boi, przywiązałam do niej długą linę , a drugi jej koniec podaliśmy na poklad łodki, a żeglarz obdarzył nas szerokim uśmiechem i spojrzeniem pełnym wdzięczności.
Jak powiedziała mi moja córka, znow team Ian-Mira w akcji ratowniczej.
Dzisiaj , trochę z obowiązku a trochę z nudów obserwujemy zatokę. i tak, trzy jachty mają łopoczące żagle przednie, ktore pod wpływem wiatru rozwinęły się z rolfoków. jeden z nich ma już żagiel w strzępach.
Jeden katamaran pływa do góry dnem, ale to bardzo maluutki katamaran i można mu wybaczyć.
Jedna łodka stojąca na kotwicy zaczęła wlec kotwicę i dobrze , że Ian poradził im wcześniej, żeby założyli awaryjną linę na pobliską boję. teraz stoją dobrze na tej boi.
Jeden jacht, bardzo ładny ,też uwolnił się z uwięzi i teraz stoi na mieliźnie a fale rzucają nim bezlitośnie.
Jeden jacht stoi już w szuwarach ale to jakiś cieniak, stoi tam już trzeci dzień, a wtedy wcale tak nie wiało.
My mamy na stole pachnące ciasto drożdzowe z posypką i kamizelki ratunkowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz