środa, 29 października 2014

mlaskanie

,,,nie zawsze zdajemy sobie sprawę, jak bardzo rażą nas drobne niedoskonałości ludzkich kreatur, z którymi przypadek sprawił,że obcujemy więcej niż przeciętnie.
Kapitan łódki,na której jestem od kilku dni ma ich, moim zdaniem zbyt wiele.
Mam na myśli mlaskanie przy jedzeniu, bekanie i puszcznie baków bez żadnej żenady, o "przepraszam" nie wspomnę.
Ja nie wiem ,czy to przez brak wychowania, czy na skutek długiego przebywania w samotności, żaden z tych powodów nie jest wystarczajaacym usprawiedliwieniem dla takich zachowan w obecności obcej osoby /czyli mnie/.
Ponieważ na pewno moje dzieci obruszą się przy czytaniu i powiedzą sobie, jak to! sama też puszczsz bąki i młaskasz,, ale moi kochani , nie tak, nie tak! I na pewno nie w pierwszych chwilach przebywania w nowym towarzystwie, i właściwie dopiero wtedy, kiedy atmosfera robi sie że tak powiem rodzinna,,. Ale w tym miejscu muszę Wam , dzieci podziekować za zwracanie mi uwagi na  mój brak kultury. Odtad staram się, aby moje zachowanie nie obrzydzało faktu przebywania ze mną.

Ta bezceremonialność kapitana, oraz inne cechy wskazujące na brak empatii sprawiły, że już od pierwszych godzin spędzonych na łódce mam wielką ochotę być gdzieś indziej.
Na Tonga przyleciałam z Darwin . Tak jak uzgodniłam  wcześniej z kapitanem, z lotniska wzięłam taksówkę, niedrogo jak na australijskie warunki, do których przywykłam.
Oczywiście milej by było, żeby kapitan oczekiwał mojego przylotu na lotnisku, ale niech tam.
Taksówkarz był bardzo miły i rozmowny, opowiadał o historii Tonga, do czasu, kiedy pokapował, że ja za kilka dni opuszczam Tonga i na żadną wycieczke krajoznawczą po wyspie mnie nie zabierze.
Szybko odjechał z miejsca, gdzie przy pirsie powinien oczekiwać na mnie kapitan.
Nikogo nie było, co zbiło mnie nieco z pantałyku, na szczeście ów wkrótce sie pojawił.
Malutki, lekko kulejacy i całkowicie wyluzowany. jakby przylot nowej załogi nie wywierał na nim żadnego wrażenia.
Z trudem zapakowaliśmy moje bagaże , kapitan nie wyrywał sie, żeby mnie wyręczać, bo strasznie ciężkie one, ale też nie wymigiwał się od pomocy.
Po dwudziestu minutach dotarliśmy do kotwicowiska, Big Mama s Yacht Club na Pangai Motu, 1,5 mili od Stolocy Nuku A lofa.
Pierwszy rzut na stan łodki, wystarczył mi, żeby się upewnić, że żadnych przygotowań w związku z moim przylotem nie było i nie będzie. No dobra, myśle sobie, może ma niedobre doświadczenia z poprzednimi załogami i gotowy jest raczej na najgorsze niz na najlepsze / czyli na mnie!/
Kolejne godziny i dni upewniały mnie jednak w przeświadzczeniu, że z tej mąki chleba nie będzie / a propos chleba, przedwczoraj upiekłam chleb , taki dobry!/
Kapitan jest typem introwertyka, mało mówi, mało też robi ,, może ma bogate wnętrze?
Niech inni odkrywają.
Na szczęście jednak łodka jest w bardzo dobrym stanie, kapitan jest kompetentny i cierpliwy, więc prawdopodobnie wytrzymam do Nowej Zelandii.

Niestety Tonga rozczrowało mnie niska temperaturą powietrza i wody; co prawda pływałam kilka razy / nareszcie!!/ ale dobrze ubrana i niedługo. Tyle sobie obiecywałam po tych kilku dniach na Tonga,, hm,, dzisiaj jednak świeci słońce i na pewno bedzie cieplej.
Kotwicowisko przy Big Mama s YC jest pełne łodek, przypływają, odpływają oczywiście wszystkie w kierunku Nowej Zelandii, jakby nie było innych bezpiecznych miejsc na Pacyfiku. Jest jena łodka z Czech, jedna z Austrii, i jedna załoga z Węgier. Srodkowa Europa górą!!!
My też wkrótce ruszymy, jeszcze czeka nas przedurodzinowe przyjęcie Big Mama s, urodzinowe to bedzie zbyt duże pijaństwo, wiec chyba odpuścimy/ ,ostatnie zakupy i,, w drogę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz