środa, 28 stycznia 2015

luźno o Nowej Zelandii

Nowa Zelandia w niczym nie przypomina Polinezji Francuskiej , niestety.
Niezależnie od uroku naturalnego, no wiecie, te górki, dolinki, ta trawka zielona
,,te zatoczki do wyboru do koloru, faktor najistotniejszy, niejako warunkujący
 możlowość nacieszania sie tymi dobrami a mianowicie temperatura powietrza ,
 rano , w nocy i w południe, kiedy słońce świeci cudnie jest poniżej standardu, niestety.
Tak wiec  liczę miesiące, które dzielą nas od opuszczenia strefy zimna
 i w marzeniach oddaję sie już boskim kąpielom w modrej wodzie wysp Pacyfiku.
na pierwszy ogień pójdzie Vanuatu, nic to że rekiny i takie tam inne niebezpieczeństwa,
 najważniejsze, ze do wody można wejść zawsze, rano, wieczór i w południe, kiedy słońce świeci cudnie.
Zeby oddać jednak sprawiedliwość, udało się nam w ostatnich dniach wygrzać w ciepłej,
 ba, nawet goracej wodzie w górskim strumyku, gdzie woda o mocnym zapachu siarki ma taka temperature jak w wannie.
Jedyne 45 minut marszu urokliwą ścieżką, jeśli z opcją autostopu; z opcja dla niefartowców 2
godziny z okladem. Machanie ręka na przejeżdżajace samochody ma tu skuteczność stuprocentowa,
 wiec tylko raz szliśmy asfaltem .
Great Barrier Island ma wiele uroku i gdyby przeciągnąć ją trochę na północ,
 tak powiedzmy 20 stopni, to byloby jak w raju.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz