no więc wulkan na wyspie Tanna, którą opućciliśmy dwa dni, temu robi
wrażenie, że ho , ho!
Już sam dojazd, bo a jakże, jedziemy tam nowym jeepem Toyota, należy
zaliczyć do przygód, droga zrobiona przez dziadków i pradziadków
obecnych obecnych mieszkanców wioski Port Resolution to istna Golgota,
ale za to prowadzi ona do stóp samego wulkanu, tak, że do podejścia
zostaje jedynie sam wierzchołek. Już z oddali słychac odgłosy
wybuchów, a z samego wierzchołka, na którym znajdujemy się tuż przed
zachodem słonca, rozlega sie widok jak za stworzenia świata - czerwone
płonące kawałki lawy co raz wypryskują z widocznej dziury w ziemi
której kolor przypomina piekło, towarzyszace temu obłoki dymu i pyłu
wkrótce zmuszaja nas do zaslaniania oczu i ust, a i tak odchodzimy
stamtąd lekko podwedzeni i pachnacy siarką. Wulkan wybucha w czterech
kategoriach , pierwsza i druga kategoria umożliwia turystom, których
tu nie brakuje/ sic! na tym końcu świata!/ podejście do brzegu samego
krateru.Przy trzeciej kateorii wulkan jest niedostępny / zdarzyly się
wypadki śmiertelnego oberwania kawałkiem lawy /, a przy kategorii
czwartej ewakuuje się okoliczne wioski / to jeszcze się nigdy nie
zdarzyło/. Oczywiście polujemy z aparatami na najbardziej
spektakularne wybuchy i mam nadzieje dołaczyc tu swoje zdjęcia, jak
tylko dorwę sie o jakiegoś szybszego internetu. Nie wiem, czy sa na
świecie wulkany dajace lepszy kontakt z ta piekielną rzeczywistością,
w kazym razie Guy , który widział ich już kilka uważa ten wulkan za
najbardziej atrakcyjny. A wiec miłosnicy wulkanów - dalej na Tanaa!
Od wczoraj jesteśmy w Port Vila, stolicy wanuatu, którą porównałabym
ze Skoczowem z lat osiemdziesiątych, dodawszy tu i owdzie kilka palm i
zatokę oczywiście. Zrobilismy nareszcie nowe zapasy warzyw i owoców i
tej nocy planujemy wypłynąć dalej na północ, powinno być jeszcze
cieplej. Woda w portowej zatoce jest krystalicznie czysta, na
obrzeżach wiele jachtów i stateczków wyrzyconych na brzeg przez
ostatni cyklon Pam. Kelner w restauracji, gdzie lampką wina uczciliśmy
nasze tu przybycie, nie ma dachu nad głową ,dosłownie, zerwany przez
cyklon. Wielu zniszczen nie widać, ale wyobażamy sobie jak tu było z
tym wiatrem 300 km/godz.Państwo jest biedne i mieszkańcy w wiekszości
zdani sa na samych siebie i pomoc z innych krajów, Nowej żeladnii i
kaledonii . My też mamy trochę "darów", ale postaramy się wymienić je
na rybki i owoce na innych wyspach.
W planie mamy odwiedzić najbardziej na północ wysunięte wyspy Torres i
Banks, gdzie podobno żyje 5 krokodyli. Nie mamy pomysłu na pływanie z
krokodylami, już sama obecnośc rekinów wystarcza, aby kapiel była z
dreszczykiem emocji: uda się czy nie, a przecież wiadomo, że homo
sapiens nie należy do rekinich smakołyków. Inaczej się ma z
krokodylami, te jedzą co popadnie nie zagladajac w metrykę ani
paszport. Ale do tych wysp jeszcze daleko i po co tu się teraz
martwić!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz