niedziela, 29 maja 2016
trzymaj sie z dala od sukcesu
sa takie dni, kiedy nie chce się nawet zastrugać ołówka - dlatego ograniczę się tylko do pokazania Wam tego lądowania z wyspy St Barth, no powiedzcie sami, fajne.
czwartek, 26 maja 2016
spacerkiem po Antylach
ostatnio do głowy przychodzą mi same tytuły do blogów. Na przykład wycieczka korytem rzeki na wyspie Gwadelupa zrodziła tytuł :
" dlaczego płaczą kamienie"
A kiedy przepływalismy koło jakiejś wyspy / jest tu ich bardzo dużo/ to znowu było po deszczu i taki tytuł:
"zjednoczeni zjawiskiem tęczy"
Z pisaniem samych blogow to już trochę trudniej, wszak żyjemy tu pod stałą presja spraw niezałatwionych / praca, zasiłek socjalny i sensowny plan na najbliższy sezon cyklonowy/.
Ale może spodobają się Wam zdjęcia kaktusów z Wyspy Furche, koło St Martin. Wyspa jest niezamieszkała, ale na plaży umieszczono w widocznych miejscach napisy "Privee",które nie zachecają do buszowania.
Udało się nam odnalężć scieżynkę pnącą się stromo aż do wierzchołków wzgórz i zaczerpnac trochę górskiego powietrza, nacieszyć oczy widokami, z których widok naszego jachciku zakotwiczonego w zatoczce był najmilejszy. Ale te kaktusy! Bardzo przyjemne w głaskaniu po tym brązowym kadłubie - cos jak krótkostrzyżona wycieraczka domowa, torchę jednak za ostra, by służyc za rękawicę do kąpieli. Te wściekle różowe owoce kaktusowe - takie ładne ale niejadalne!
W ogole, gdyby nie wycieczki na Gwadelupie to byłabym rozczarowana brakiem czegokolwiek zdatnego do jedzenia, co można znależc łażąc tam i siam. Tam jednak udało się mi znależć oprócz mango ,papai ,ananasów i tamarynu owocowe drzewo o nazwie fromboisiere / czyli malinówka/, którego nigdy przedtem nie widziałam, nawet nie wiedziałam o jego istnieniu! Drzewo właśnie owocowało i cudnie różowawymi owocami wielkości i kształtu fig, napełniśmy plecak. A potem i brzuszki / ja zjadłam ich pięć a Guy dwa/ i proporcjonalnie do tych ilości spędzalismy w nocy czas w ubikacji. Pozostałe owoce przegotowałam z cukrem i teraz czakają w słokiku na odważnego!
Ale nic to, tak się właśnie mają odkrywcy świata - ryzykują od czasu do czasu, hahahha.
Reasumując, po wszelkich naprawach dokonanych na St Martin , odwiedziliśmy kilka wysp płynąc na południe z powrotem do Marin na Martynice. A więc Ile de Furche /to te kaktusy/, St Barth / tam głównie żeby zobaczyć jak samoloty lądują schodząc na płytę lotniska wzdłuż zbocza góry, na szczycie której prowadzi droga i stad właśnie obserwuje się te samoloty kilka metrów nad głową a potem poniżej i wreszcie na lotnisku , ojoj to jest wrażenie!/ Gwadelupa /duzo chodzenia/.
Teraz w uroczej zatoczce koło Marin po pięknym spacerze wzdłuż wybrzeża szykujemy się na jutrzejsze starcie z lądowym światem.
" dlaczego płaczą kamienie"
A kiedy przepływalismy koło jakiejś wyspy / jest tu ich bardzo dużo/ to znowu było po deszczu i taki tytuł:
"zjednoczeni zjawiskiem tęczy"
Z pisaniem samych blogow to już trochę trudniej, wszak żyjemy tu pod stałą presja spraw niezałatwionych / praca, zasiłek socjalny i sensowny plan na najbliższy sezon cyklonowy/.
Ale może spodobają się Wam zdjęcia kaktusów z Wyspy Furche, koło St Martin. Wyspa jest niezamieszkała, ale na plaży umieszczono w widocznych miejscach napisy "Privee",które nie zachecają do buszowania.
Udało się nam odnalężć scieżynkę pnącą się stromo aż do wierzchołków wzgórz i zaczerpnac trochę górskiego powietrza, nacieszyć oczy widokami, z których widok naszego jachciku zakotwiczonego w zatoczce był najmilejszy. Ale te kaktusy! Bardzo przyjemne w głaskaniu po tym brązowym kadłubie - cos jak krótkostrzyżona wycieraczka domowa, torchę jednak za ostra, by służyc za rękawicę do kąpieli. Te wściekle różowe owoce kaktusowe - takie ładne ale niejadalne!
W ogole, gdyby nie wycieczki na Gwadelupie to byłabym rozczarowana brakiem czegokolwiek zdatnego do jedzenia, co można znależc łażąc tam i siam. Tam jednak udało się mi znależć oprócz mango ,papai ,ananasów i tamarynu owocowe drzewo o nazwie fromboisiere / czyli malinówka/, którego nigdy przedtem nie widziałam, nawet nie wiedziałam o jego istnieniu! Drzewo właśnie owocowało i cudnie różowawymi owocami wielkości i kształtu fig, napełniśmy plecak. A potem i brzuszki / ja zjadłam ich pięć a Guy dwa/ i proporcjonalnie do tych ilości spędzalismy w nocy czas w ubikacji. Pozostałe owoce przegotowałam z cukrem i teraz czakają w słokiku na odważnego!
Ale nic to, tak się właśnie mają odkrywcy świata - ryzykują od czasu do czasu, hahahha.
Reasumując, po wszelkich naprawach dokonanych na St Martin , odwiedziliśmy kilka wysp płynąc na południe z powrotem do Marin na Martynice. A więc Ile de Furche /to te kaktusy/, St Barth / tam głównie żeby zobaczyć jak samoloty lądują schodząc na płytę lotniska wzdłuż zbocza góry, na szczycie której prowadzi droga i stad właśnie obserwuje się te samoloty kilka metrów nad głową a potem poniżej i wreszcie na lotnisku , ojoj to jest wrażenie!/ Gwadelupa /duzo chodzenia/.
Teraz w uroczej zatoczce koło Marin po pięknym spacerze wzdłuż wybrzeża szykujemy się na jutrzejsze starcie z lądowym światem.
wtorek, 10 maja 2016
jeśli nie chcesz mojej zguby, zrob mi prysznic, o mój luby!
czy znacie to uczucie , kiedy po długim oczekiwaniu wreszcie przychodzi ta chwila, kiedy wyczekiwane wreszcie się spełnia?
Tak właśnie miałam dzisiaj; po półtorarocznym oczekiwaniu na kompletnie sprawny prysznic w łazience mogłam dziś wieczór wziąć prysznic jak normalny cywilizowany człowiek.
Historia prysznica jest długa - zaczyna się jeszcze na Raiatei / Polinezja w grudniu 2015/ od status quo - czyli od nieużywanego nigdy systemu z wężem prysznica jak z ogrodu / ja mówię jak dla krów/, z sikająca na wszystkie strony pod wysokim ciśnieniem wodą .
Z pompą ręczną / sic!/ do wypompowania wody spod podłogi / też jak dla krów/. Tak ogromna wajha z dwudziestocentymetrową membraną stercząca zaraz na wejściu, ha, na pewno nie chcielibyście mieć tego w swojej łazience!
Byla to pierwsza rzecz, ktorą chciałam, aby Guy zmienił dla mnie , ale oto przeciwności natury technicznej a także natury ludzkiej / czytaj niechęć Guy'a do tej roboty/ rozsiceliły długą dwudziestotysięcznomilową drogę do spełnienia.
W tym czasie Guy zainstlował nową końcówkę do prysznica/ co zredukowało ciśnienie i woda zamiast rozbryzgiwać się po kabinie spływa po ciele jak należy/, potem zmienił wąż na stalowy, miekki i wygodny do operowania / moja łazienka ma pół metra kwadratowego, więc wszystko się liczy/.
Potem nastąpiły dwukrotne podejścia do systemu wypompowywania wody, czyli dwie instalacje pomp, z ktorych żadna nie pracowała należycie / jedną spaliłam od razu, bo nie tolerowała pompowania powietrza, a druga była za słaba by pompować wodę po górkę, co na jachcie jest koniecznością / mogę na życzenie szczegółowo wyjaśnic dlaczego/.
I oto wczoraj wreszcie udalo kupić się za rozsądne pieniądze / 60 euro/ pompę właściwa i dzisaj zostala ona ku mojej radości zamontowana!. Wszystko działa! Mira szczęśliwa!
Tak właśnie miałam dzisiaj; po półtorarocznym oczekiwaniu na kompletnie sprawny prysznic w łazience mogłam dziś wieczór wziąć prysznic jak normalny cywilizowany człowiek.
Historia prysznica jest długa - zaczyna się jeszcze na Raiatei / Polinezja w grudniu 2015/ od status quo - czyli od nieużywanego nigdy systemu z wężem prysznica jak z ogrodu / ja mówię jak dla krów/, z sikająca na wszystkie strony pod wysokim ciśnieniem wodą .
Z pompą ręczną / sic!/ do wypompowania wody spod podłogi / też jak dla krów/. Tak ogromna wajha z dwudziestocentymetrową membraną stercząca zaraz na wejściu, ha, na pewno nie chcielibyście mieć tego w swojej łazience!
Byla to pierwsza rzecz, ktorą chciałam, aby Guy zmienił dla mnie , ale oto przeciwności natury technicznej a także natury ludzkiej / czytaj niechęć Guy'a do tej roboty/ rozsiceliły długą dwudziestotysięcznomilową drogę do spełnienia.
W tym czasie Guy zainstlował nową końcówkę do prysznica/ co zredukowało ciśnienie i woda zamiast rozbryzgiwać się po kabinie spływa po ciele jak należy/, potem zmienił wąż na stalowy, miekki i wygodny do operowania / moja łazienka ma pół metra kwadratowego, więc wszystko się liczy/.
Potem nastąpiły dwukrotne podejścia do systemu wypompowywania wody, czyli dwie instalacje pomp, z ktorych żadna nie pracowała należycie / jedną spaliłam od razu, bo nie tolerowała pompowania powietrza, a druga była za słaba by pompować wodę po górkę, co na jachcie jest koniecznością / mogę na życzenie szczegółowo wyjaśnic dlaczego/.
I oto wczoraj wreszcie udalo kupić się za rozsądne pieniądze / 60 euro/ pompę właściwa i dzisaj zostala ona ku mojej radości zamontowana!. Wszystko działa! Mira szczęśliwa!
czwartek, 5 maja 2016
wspomnienia
całkiem niedawno /jakiś miesiac temu / byliśmy przelotem na Wyspach Salut, należących do Guyany Francuskiej. Dawniej było to miejsce zsyłki dla wieźniow, których Francja chciała sie pozbyć skutecznie, a teraz zabudowania więzienne służą licznym turystom za hotel / nie, nie cele - te były takie malutkie, że nawet na psi hotel by się nie nadawały/.
Turyści są liczni, bo w Guyanie wysepki te, to jedyne miejsce, gdzie można się kąpac w morzu - guyańskie wybrzeże obmywa brazowa bryjowata woda - tak to jest, gdy ma się Amazonkę w sasiedztwie. Leża kilka mil od ladu więc łatwo do nich dopł
ynać promem lub czarterowymi katamaranami. Tu, przy pysznym, zimnym piwku robię kilka zdjęć parze pawi zajetych amorami. Oto one.
Turyści są liczni, bo w Guyanie wysepki te, to jedyne miejsce, gdzie można się kąpac w morzu - guyańskie wybrzeże obmywa brazowa bryjowata woda - tak to jest, gdy ma się Amazonkę w sasiedztwie. Leża kilka mil od ladu więc łatwo do nich dopł
ynać promem lub czarterowymi katamaranami. Tu, przy pysznym, zimnym piwku robię kilka zdjęć parze pawi zajetych amorami. Oto one.
Subskrybuj:
Posty (Atom)