czy znacie to uczucie , kiedy po długim oczekiwaniu wreszcie przychodzi ta chwila, kiedy wyczekiwane wreszcie się spełnia?
Tak właśnie miałam dzisiaj; po półtorarocznym oczekiwaniu na kompletnie sprawny prysznic w łazience mogłam dziś wieczór wziąć prysznic jak normalny cywilizowany człowiek.
Historia prysznica jest długa - zaczyna się jeszcze na Raiatei / Polinezja w grudniu 2015/ od status quo - czyli od nieużywanego nigdy systemu z wężem prysznica jak z ogrodu / ja mówię jak dla krów/, z sikająca na wszystkie strony pod wysokim ciśnieniem wodą .
Z pompą ręczną / sic!/ do wypompowania wody spod podłogi / też jak dla krów/. Tak ogromna wajha z dwudziestocentymetrową membraną stercząca zaraz na wejściu, ha, na pewno nie chcielibyście mieć tego w swojej łazience!
Byla to pierwsza rzecz, ktorą chciałam, aby Guy zmienił dla mnie , ale oto przeciwności natury technicznej a także natury ludzkiej / czytaj niechęć Guy'a do tej roboty/ rozsiceliły długą dwudziestotysięcznomilową drogę do spełnienia.
W tym czasie Guy zainstlował nową końcówkę do prysznica/ co zredukowało ciśnienie i woda zamiast rozbryzgiwać się po kabinie spływa po ciele jak należy/, potem zmienił wąż na stalowy, miekki i wygodny do operowania / moja łazienka ma pół metra kwadratowego, więc wszystko się liczy/.
Potem nastąpiły dwukrotne podejścia do systemu wypompowywania wody, czyli dwie instalacje pomp, z ktorych żadna nie pracowała należycie / jedną spaliłam od razu, bo nie tolerowała pompowania powietrza, a druga była za słaba by pompować wodę po górkę, co na jachcie jest koniecznością / mogę na życzenie szczegółowo wyjaśnic dlaczego/.
I oto wczoraj wreszcie udalo kupić się za rozsądne pieniądze / 60 euro/ pompę właściwa i dzisaj zostala ona ku mojej radości zamontowana!. Wszystko działa! Mira szczęśliwa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz