piątek, 30 czerwca 2017

vaa'a

tak sobie pomyślałam, że może ciekawsze będzie zdjęcie z tych wyścigów piróg,.
Mistrzostwa się kończą i dobrze, bo wszystkie małe motorowki towarzyszące przepływały kilka razy dziennie koło nas i łodka ciepało na wszystkie stony.

czwartek, 29 czerwca 2017

genetyczne uwarunkowania ku czystości

jeśli jakiejś pracy poświęcasz kilka godzin to oczekujesz  pozytywnego efektu, to jest, że rzeczywistość aktualna lepsza będzie od poprzedniej. Jeśli jest odwrotnie, lub nie ma żadnej różnicy, masz powody żeby się wkurzyć.
Znacie ksiażkę Stephena Clarke"a "1000 lat wkurzania Francuzów"?
Ho, to jest dopiero historia!Nazbierali tyle wpadek w czasie tego milenium,, że tylko umiejętne "wygładzanie rzeczywistości" dzieki któremu fakty nie wyglądają tak tragicznie jak rzeczywistość, pozwala zachować im dobre mniemanie o sobie. Stephen Clark odkrywa te prawdy na nowo a w internecie znalazłam tłumaczenia tej książki na kilka języków... prócz francuskiego oczywiście!
Odegrałam się na narodzie francuskim , więc mogę wracać do tematu, który mnie osobiście wkurzył wczoraj.
Postanowiłam po raz kolejny zająć się estetyką naszego kokpitu. Pozostawia ona wiele do życzenia od samego początku / to jest od kiedy moja noga stanęła na pokładzie, trzy lata temu/. Zaraz na początku, w Nowej Zelandii kiedy mieszkałam sama na łódce w marinie Mardsen Cove,po odnowieniu wnętrza zostało mi kilka dni na zajęcie się kokpitem.Biała farba była pożółkła, poobijana i naprawdeę wydawało mi się że od lat nie była malowana.Przez intenret uzgodniłam z szefem /był we Francji/, że użyję farby, która była na jachcie od jakiegoś czasu i "nadawała" się według niego do malowania kokpitu.
Więc zabrałam się do roboty. najpierw szlifowanie, szlifowanie, szlifowanie. miało być super ładnie. Ale w na jachcie są dwa rodzaje powierzchni malowanych - gładkie i szorstkie / żeby się nie ślizgać/.
Głowiłam się , jak jednocześnie szlifować i zachować szorstkość?
W końcu zostawiłam ten problem - zobaczymy po malowaniu, powiedziałam sobie.
Więc szlifowanie poliesteru  jest niefajnym zajęciem ,bo biały pył unosi się wszędzie i dostaje się do kabiny, osiada na skórze i wywołuje alergię, trzeba pracować w okularach i masce. i jeszcze ochrona na uszy, bo szlifierka okropnie hałasuje. No ale obraz białego , cudnego kokpitu zasłaniał te wszystkie niedogodności.
Po szlifowaniu trzeba jeszcze bardzo dokładnie oczyścić powierzchnię z pyłu, potraktować acetonem, żeby farba łatwiej się łapała i już można malować.
 Ach jak biało się zrobiło! Byłam naprawdę zadowolona, ale niedługo, bo jak farba wyschła, okazało się ,ze podłoga jest zdecydowanie za śliska, więc trzeba było dorzucić warstwę farby wymieszanej z proszkiem antypoślizgowym. Bardzo szybko ta szorstka powierzchnia poszarzała, kokpit nabrał wyglądu zaniedbanego i żadne, powtarzam żadne szorowania nie pomagały, szarzał i szarzał, na dodatek szarzał plamiasto!
Jeśli wzrastaliście w domu, gdzie odkurzanie i wycieranie prochów odbywało się codziennie rano, a większe porządki raz w tygodniu, to zrozumiecie, jakie bolesne jest codzienne znoszenie takiego brudnego wrażenia!
Na dodatek moja farba nie była związana farbą podkładową / te niuanse malowania Guy odsłonił przede mną już post factum/ i zaczęła, no zgadnijcie, co? Taak, zaczęla obłazić!! małymi kawałeczkami, które wnoszone do wnętrza łodki, zaśmiecały podłogę, dywaniki, schodki, i tak dzień po dniu zmuszając mnie do codziennego zamiatania. Nie tylko zamiatania, ha, te złośliwe bestie przyklejają się do podłogi , tak że zamiatanie polega również na zdrapywaniu każdego przyklejonego  kawałeczka osobno. Rozumiecie?
Oto ostatnia odłona tych niechlubnych poczynań. Wczoraj oto, w czasie gdy tuż pod moim nosem rozgrywane są mistrzostwa Swiata w vaa, to jest wyścigi piróg / to sport narodowy na Polinezji/,postanowiłam przeprowadzić ostateczną bitwę z tym bałaganem. Pewnie dlatego , że w weekend zawita na łódce córka Guy'a z partnerem  i popłyniemy na Moreę, wyspę obok. Więc nie chciałam, żęby ktos pomyślał, że u mnie jest brudno.
Poprzedniego dnia kupiłam właśnie drucianą szczotkę / z myślą o innym "projekcie szorowania"/ i postanowiłam ją wypróbowac na tych obrzydliwych powierzchniach w kokpicie. Ach , jak świetnie mi szło!
Farba odchodziła doskonale przy szorowaniu, co prawda nie wszędzie i  odsłaniala starą powierzchnię, też nieładną, ale przecież kilka godzin pracy musi dać jakiś efekt!
Przed południem / jemy w południe, więc robota musi być skończona/ skończyłam szorowanie, kilkanaście wiader wody spłukało cały brud.
Mogłam usiąść i podziwiać.... szarą upstrzoną białymi plamami powierzchnie, jakby nie mytą od stuleci.
A kiedy przejechałam ręką, na dłoni pozostało kilka białych kawaleczków odlażącej farby.
Wkurzyć się?

piątek, 23 czerwca 2017

strajk strażaków

jedną z pierwszych wiadomości którą usłyszeliśmy w polinezyjskim radiu na Tahiti był ogłoszony właśnie strajk służb pożarniczych na międzynarodowym lotnisku Faa, na Tahiti. Strażacy domagali się, aby nie obciążano ich dodatkowymi pracami na terenie miasta, które zlecały im władze terytorialne,tak aby mogli prawidłowo wypełniać swoje lotniskowe obowiazki. Czyli praktycznie nic nie robić, bo pożary na lotnisku zdażają sie przecież nieczęsto. Pal licho zasadność roszczeń, najważniejsze, żę strajk trwał blisko dwa tygodnie, i przez ten czas kilkunaścioro strażaków trzymało w szachu całą komunikację lotniczą na Polinezji,  która obszarem równa się Europie.
W tym miejscu tym, którzy tu jeszcze nie byli należy się wyjaśnienie - wyspy polinezyjskie - coś tak ponad setkę, zgrupowane w pięciu archipelagach, polegają głównie na komunikacji lotniczej.
 Jest też kilka statków wożących przede wszystkim towary ale podróż trwa długo i większośc Polinezyjczyków woli samoloty/.
Samolotem lata się do lekarza / bezpłatnie/ bo szpitali na Polinezji jest niewiele , ja znam dwa na Tahiti i na Nuku Hiwa na Markizach. Lekarze specjaliści  też są zgrupowani w kilku ośrodkach. Więc skierowanie do lekarza wyżej niż felczer wiąże się z przelotem samolotem. Można przy okazji odwiezić rodzinę, zrobić zakupy i zdrowym wrócić do domu.
Do szkoły tez lata się samolotem / bezplatnie!/. Ze szkołami jest tak jak ze szpitalami, z tym że do domu wraca się dwa razy w roku. Dzieci powyżej podstawówki mieszkają w internatach lub "przy rodzinie".
Właściwie  to sklepy z różnych branż /porócz spożywczej/ też ulokowane są centralnie, w stolicy, więc na zakupy też lata się samolotem. Ha! tu trzeba już zapłacić, ale są zniżki rodzinne.
Pełną cenę płacą tu tylko turyści i to płacą słono, tak, żeby linie lotnicze jakoś wyszły na swoje przy tych wszystkich darmowych pasażerach/ urzędnicy państowi też nie płacą jak lecą do pracy na wyspach/.Tak więc czterdzestominutowy lot kosztuje jakieś 250 Euro, wiem bo sama kilka razy leciałam, dawno temu.
Jeśli linię obsługuje mały samolot, to pasażerowie sa pytani o wagę, grubasy muszą dopłacać!
No ale wracając do strajku, to było zamieszanie, ho, ho , ho!,kilka tysięcy osób / to jeden procent całej populacji/ na wyspach nie mogło dolecieć do stolicy, w tym wielu z rezerwacjami na loty transoceaniczne. na małym lotnisku Faa tłumy zdesperowanych pasażerów czekały, kiedy wreszcie strażacy przystąpią do paracy. W końcu Francja
zagroziła wprowadzeniem wojska na lotnisko i skończyło się.
Ponieważ 'mieszkamy" niedaleko lotniska mogliśmy obserwować nagły szalony ruch w powietrzu - samolot za samolotem, małe duże w prawo, w lewo,koniec świata...



środa, 14 czerwca 2017

tematy dyżurne

Nie zjedliśmy jeszcze beczki soli razem z Guy, ale po "tour du monde" znamy już się dobrze,  na tyle, żebym zdała sobie sprawę jak wiele wysiłku będę musiała włożyc  w "przekonanie" mojego kapitana do wykonania tych wszystkich prac na łódce, które mają sprawić, że będzie nam się żyło wygodniej i ładniej. Mało go bowiem wzruszają estetyczne problemy, które tylko rosną i rosną w mojej głowie, a których samodzielnie nie potrafię rozwiązać. Byle tylko wszystko działało jak trzeba, ca marche ,jak mówią Francuzi , resztą nie należy się przejmować / hahaha, łatwo mu powiedzieć, dla mnie to niewykonalne! Porysowany lakier, łuszcząca się farba, nierówne powierzchnie, te wszystkie elementy, które moga być lepszego kształtu drabinki, póleczki, platformy, wszystko , no prawie wszystko umiem sobie wyobrazić lepsze niż jest, och, och, och/
Ale ponieważ  Guy jest człowiekiem bardzo aktywnym, wypracował sobie dwa, trzy tzw. tematy dyżurne, gdzie zawsze jest coś do poprawienia, do sprawdzenia ,do omówwienia, no tak, żeby nie było czasu na podjęcie cięzkich / moich tematów/. Są to : silnik, desalinizator i opcjonalnie generator wiatrowy.
Więc silink, oczko w głowie Guy, wymaga stałego serisowania /wymiana oleju co 150 godzin/ nasłuchiwania, czy pracuje równo i ewentualnie szukania przyczyn podejrzanych hałasów. Zawsze jest coś do podkręcenia, poprawienia, lub chociaż popatrzenia, z braku problemów.Można też omówić te wszystkie operacje serwisowe, jak i kiedy trzeba je zrobić i...to prawie, jakby się coś robiło!!
Jedyny poważny problem, który mieliśmy to przerwa w dostawie paliwa spowodowana nieszczelnością przewodu paliwowego i jego zapowietrzeniem.Poza tym silik działa bez zarzutu, co daje do myślenia, kiedy tylu żeglarzom wciąż przydarzają się usterki i awarie.Które Guy naprawia. Więc generalnie siedzę cicho i podaję srubokręty i odsuwam na bok myśli o pięknej łazience.
Kolejny temat dyżurny to desalinizator. Ha! tu Guy nie ma tak łatwo,od roku produkujemy wodę lekko słonawą o zawartości 1200 - 1800 molekuł w objętości nie wiem jakiej ale to dwa razy więcej niż powinno byc.
Tu problemy są bardziej kompleksowe, bo to i pompa ma swoje humory, i membrana juz starawa /to metrowa tuba przez którą tłoczona woda słona pozbawia się soli/albo jakieś licho w innych detalach.Ale woda jest zawsze / właśnie przed chwilą Guy skończył uzupełniane zapasu w dwóch naszych zbiornikach na 70 i 140 litrów.
Prawdziwym problemem do rozwiązania jest generator, który po ostatnich zmianach łatwo wprowadza w drgania całą łódkę / jak zaczyna się kręcić pod wpływem wiatru/,a to na skutek niestabilności mocowania i może też złego łozyska. Całe mocowanie jest do wymiany / bo jest niewygodne - to już temat mój, czyli ciężki/ale tym możemy się zająć dopiero w Nowej Zelandii, za pół roku.Więc się o tym raczej nie mówi.
Tymczasem w mojej głowie wciąż snuję projekty przebudowy łódki ,ale łapię się na tym, że sama nie bardzo wierzę w możliwośc ich realizacji.Bo za pół roku w Nowej zelandii trzeba będzie zając się innymi poważnymi sprawami - wyciągamy łódkę i zdzieramy do żywego mięsa / czyli epoksy/, naprawiamy, malujemy , malujemy ,malujemy.
A potem wreszcie  trzebaby gdzieś popłynąć. Gdzie?Gdzie tu płynąć??

Jesteśmy akurat w najpiękniejszym zakątku świata, mnóstwo wysp do eksploracji, ludzie przemili / Polinezyjczycy są bardzo fajnym narodem, zadowoleni, uśmiechnięci, życzliwi/ klimat przez osiem miesięcy idealny. woda turkusowa, francuskie wino i sery w sklepie obok... no, gdzie mogłoby nam być lepiej??
Ale znając siebie i Guy za kilka tygodni znudzi się nam bycie w jednym miejscu, ba nawet już szukaliśmy w przewodnikach morskich opisu wysp
St. Pierre et Miquelon. Koniec Swiata.