Nowy Roczku kochany!
okaz sie nam laskawy, daj pozeglowac!
I niech ta robota szybko sie skonczy!
sobota, 30 grudnia 2017
piątek, 22 grudnia 2017
Swięta w Nowej Zelandii
słuchajcie tylko! jutro nasza kochana łódeczka wychodzi z wody na suchy ląd!
ten dramat odbywać się będzie w Nowej Zelandii, gdzie po raz drugi zawitaliśmy na pokładzie 3oceans.
Obejrzeliśmy sobie dokładnie nasze owe miejsce do życia przez około cztery miesiące w Port Whangarei Marina Centre, w marinie leżącej przy ujściu rzeki w mieście Whangarei..Nawet nam się podoba , o ile w ogóle takie miejsce może się podobać. Jest dobre zaplecze socjalne i jak wszędzie w Nowj Zelandii fajni, nieproblemowi ludzie.
No bo właśnie jesteśmy już w Nowej Zelandii!! A jak fajnie się płynęło prawie miesiąc z Raiatei na Wyspach Towarzystwa!
Ale teraz już na twardym gruncie z wielką, muszę przyznać ochotą, zabieramy się do pracy na łódce, na pierwszy ogień poszedł kadłub - musimy zeszlifować i potem położyć nową ochronę na część podwodną kadłuba. Wybieramy wersję najtrudniejszą, najdroższą ale za to na długie lata - coper coat, czyli mieszankę miedzi i epoxy, która chroni kadłub przed porostami.
Poza tym nowośc w naszym życiu - mamy własny samochód - wiekową toyotę corollę ale jeżdzi jak marzenie, szkoda, że nie możemy jej zatrzymać , albo zabrać ze sobą. Tak więc po siedmu latach przerwy znów zasiadam za kierownicą, ale po tej drugiej stronie , Nowa Zelandia ma tak samo jak Anglia i na razie prowadzę tylko w "bezpiecznych" miejscach, najczęściej na terenie yardu, gdzie stoi łódka, np. do ubikacji albo do pralni i z powrotem.
Zbliżają się Święta i tu wszyscy robią sobie wolne na dwa tygodnie a my wykorzystamy ten czas na roboty "niedozwolone" ; powinno nam się upiec, bo nie ma nikogo kto by nam cokolwiek zakazał - wszyscy ruszyli na świąteczny wypoczynek. Czuje się , że Nowa Zelandia to kraj , który przysposobił sobie tradycję obchodzenia Świąt, ale na pewno tradycji tej nie ma we krwi, tak jak my , Europejczycy, lub Polacy. Święta pojmują jako okres jedzenia i picia, bez tej wzruszającej ,tkliwej atmosfery świątecznej, której nikomu od nas nie trzeba nawet tłumaczyć. Za którą się tęskni.
Wszystkim Wam życzę jak najwięcej tej tkliwości i wzruszeń na świąteczny czas.
ten dramat odbywać się będzie w Nowej Zelandii, gdzie po raz drugi zawitaliśmy na pokładzie 3oceans.
Obejrzeliśmy sobie dokładnie nasze owe miejsce do życia przez około cztery miesiące w Port Whangarei Marina Centre, w marinie leżącej przy ujściu rzeki w mieście Whangarei..Nawet nam się podoba , o ile w ogóle takie miejsce może się podobać. Jest dobre zaplecze socjalne i jak wszędzie w Nowj Zelandii fajni, nieproblemowi ludzie.
No bo właśnie jesteśmy już w Nowej Zelandii!! A jak fajnie się płynęło prawie miesiąc z Raiatei na Wyspach Towarzystwa!
Ale teraz już na twardym gruncie z wielką, muszę przyznać ochotą, zabieramy się do pracy na łódce, na pierwszy ogień poszedł kadłub - musimy zeszlifować i potem położyć nową ochronę na część podwodną kadłuba. Wybieramy wersję najtrudniejszą, najdroższą ale za to na długie lata - coper coat, czyli mieszankę miedzi i epoxy, która chroni kadłub przed porostami.
Poza tym nowośc w naszym życiu - mamy własny samochód - wiekową toyotę corollę ale jeżdzi jak marzenie, szkoda, że nie możemy jej zatrzymać , albo zabrać ze sobą. Tak więc po siedmu latach przerwy znów zasiadam za kierownicą, ale po tej drugiej stronie , Nowa Zelandia ma tak samo jak Anglia i na razie prowadzę tylko w "bezpiecznych" miejscach, najczęściej na terenie yardu, gdzie stoi łódka, np. do ubikacji albo do pralni i z powrotem.
Zbliżają się Święta i tu wszyscy robią sobie wolne na dwa tygodnie a my wykorzystamy ten czas na roboty "niedozwolone" ; powinno nam się upiec, bo nie ma nikogo kto by nam cokolwiek zakazał - wszyscy ruszyli na świąteczny wypoczynek. Czuje się , że Nowa Zelandia to kraj , który przysposobił sobie tradycję obchodzenia Świąt, ale na pewno tradycji tej nie ma we krwi, tak jak my , Europejczycy, lub Polacy. Święta pojmują jako okres jedzenia i picia, bez tej wzruszającej ,tkliwej atmosfery świątecznej, której nikomu od nas nie trzeba nawet tłumaczyć. Za którą się tęskni.
Wszystkim Wam życzę jak najwięcej tej tkliwości i wzruszeń na świąteczny czas.
środa, 13 września 2017
niedziela w górach
oto kilka zdjęć z naszej ostatniej wycieczki.
Zaledwie kilka kroków po opuszczeniu auta, które wwiozło nas na wys. 600 m, oczom ukazuje sie taki oto widok - najwyższe szczyty tahitiańskie - od prawej Orohena, Piti Iti i Pihaiateta.
Wędrujemy dobrze utrzymanym nieoznakowanym szlakiem, jako, że prowadzi on do ujęcia wody pitnej. Szlak wiedzie zboczem grzbietu, który , wytyczony w latach siedemdziesiątych doprowadza aż do najwyższego szytu Polinezjii, góry Orohena , wys 2241, której zdobycie pozostawiamy sobie na lepsze czasy.
Prawie spacerek, delektujemy się tutejszym górskimi malinami, podziwiamy zapierajace dech widoki a na koniec kapiemy się u stóp maleńkiego wodospadu.Dalej droga zamienia się w górska perć z linami , zupełnie nie oznakowana / jeśli nie liczyc krzewów hibiskusa widać go na zdjęciu/, którymi tahitańscy węrowcy tradycyjnie znakowali szlaki,siejąc jego nasiona w widocznych miejscach. Sam opis tej wędrówki na Orohenę robi wrażenie - to doprawdy dzikie ostępy,żadko zdobywane,ale też dostarczające unikalnych przeżyć.Biwak na Piti iti, magiczne światło wschodzącego słońca nad Oroheną, ach, jakże chciałoby się tego doświadczyć!
Zaledwie kilka kroków po opuszczeniu auta, które wwiozło nas na wys. 600 m, oczom ukazuje sie taki oto widok - najwyższe szczyty tahitiańskie - od prawej Orohena, Piti Iti i Pihaiateta.
Wędrujemy dobrze utrzymanym nieoznakowanym szlakiem, jako, że prowadzi on do ujęcia wody pitnej. Szlak wiedzie zboczem grzbietu, który , wytyczony w latach siedemdziesiątych doprowadza aż do najwyższego szytu Polinezjii, góry Orohena , wys 2241, której zdobycie pozostawiamy sobie na lepsze czasy.
Prawie spacerek, delektujemy się tutejszym górskimi malinami, podziwiamy zapierajace dech widoki a na koniec kapiemy się u stóp maleńkiego wodospadu.Dalej droga zamienia się w górska perć z linami , zupełnie nie oznakowana / jeśli nie liczyc krzewów hibiskusa widać go na zdjęciu/, którymi tahitańscy węrowcy tradycyjnie znakowali szlaki,siejąc jego nasiona w widocznych miejscach. Sam opis tej wędrówki na Orohenę robi wrażenie - to doprawdy dzikie ostępy,żadko zdobywane,ale też dostarczające unikalnych przeżyć.Biwak na Piti iti, magiczne światło wschodzącego słońca nad Oroheną, ach, jakże chciałoby się tego doświadczyć!
środa, 30 sierpnia 2017
banany
proszę zadziwić się ze mną tymi formami polinezyjsich bananów , tak różnych od tych, które znaleźc można w naszych sklepach. Wszystkie znaleźliśmy podczas pieszych wycieczek w górskich ostepach Tahiti. Te brązowe są zwykle
pokarmem dla świnek, pozostałe gotuje się lub smaży.
Dla większości przybyłych na Tahiti wyspy sa celem turystycznym. My mamy zakasane rękawy po łokcie i co rusz sprawdzamy stan konta. Mówię wam, przybywa! Będzie za co remontować łódkę.
pokarmem dla świnek, pozostałe gotuje się lub smaży.
Dla większości przybyłych na Tahiti wyspy sa celem turystycznym. My mamy zakasane rękawy po łokcie i co rusz sprawdzamy stan konta. Mówię wam, przybywa! Będzie za co remontować łódkę.
niedziela, 16 lipca 2017
na wyspie
właśnie wróciliśmy z autobusowej wycieczki dookoła wyspy Tahiti. Zajęło nam to cały dzień i jechaliśmy trzema autobusami, jeden huczał okropnie i byłam bardzo szczęśliwa, kiedy wycieczka się skończyła, widać nie nadaję się juz zupełnie do miejskiego życia.
Więc tak, cześc zachodnia wybrzeża jest bogata i czysta, część wschodnia / nawietrzna/ jest uboga i brudniejsza. O mało tam właśnie nie kupiliśmy auta, bo baliśmy się ,że zaden autobus nie nadjedzie, a auta przy drodze są do sprzedania całkiem tanio.
O autobusach jeszcze jedna uwaga - rozkład jazdy nie istnieje.Wiadomo ,że autobusy kursują z reguły rano i po południu.Wiadomo, że są określone linie /widziałam numer 12/, ale informacje o nich są przekazywane ustnie, od pasażerów, kierowców lub od zorientowanych tubylców / bardzo wielu jest niezorientowanych/.
W internecie w oczy kole informacja o nowootwartym centrum informacyjnym komunikacji autobusowej, o tym, gdzie go zbudwano, kiedy jest czynny i co oferuje / np. kupno biletów/, ale o rozkładzie ani mru mru.
Przystanki autobusowe są oznaczone niebieską tabliczka, z reguły nie ma nikogo oczkującego, ani cienia, ani ławki, no nic. Widzicie sami, że łatwiej jest kupić samochód, niż objechać wyspę autobusem.
Samochody na Tahiti są dwóch rodzajów: wypasione 4x4 i najnowsze modele sportowe albo auta na naszą kieszeń, czyli od 300 euro.Te tanie to rozumiem, ale jaki jest sens posiadania najnowszych wersji sportowych samochodów rozwijających prędkości ponad dwieście k/h. skoro tu jest jedna droga dookoła wyspy , która nie ma nic wsólnego z autostradą?
Ostatni odcinek naszej wycieczki prowadził drogą dojazdową do stolicy - Papeete. Tu Guy pokazał mi betonowe bloczki oddzielające dwa przeciwne kierunki jazdy. I teraz słuchajcie!. Są tam trzy pasy i te bloczki rano odzielają dwa pasy w kierunku do Papeete i jeden przeciwny w stone przylądka Tarawao, a po południu są przestawiane tak, by w stronę Tarawao były dwa pasy a w stronę Papeete jeden.
W niedzielę bloczków się nie przestawia.
Służy do tego specjalna maszyna, która podnosi bloczek za bloczkiem i przenosi go na sasiedni pas, i tak kilka kilometrów , bloczek jest szerokości ok pół metra i długości może osiemdziesąt centymetrów. Czy istnieje drugie takie miejsce na świecie?
Więc tak, cześc zachodnia wybrzeża jest bogata i czysta, część wschodnia / nawietrzna/ jest uboga i brudniejsza. O mało tam właśnie nie kupiliśmy auta, bo baliśmy się ,że zaden autobus nie nadjedzie, a auta przy drodze są do sprzedania całkiem tanio.
O autobusach jeszcze jedna uwaga - rozkład jazdy nie istnieje.Wiadomo ,że autobusy kursują z reguły rano i po południu.Wiadomo, że są określone linie /widziałam numer 12/, ale informacje o nich są przekazywane ustnie, od pasażerów, kierowców lub od zorientowanych tubylców / bardzo wielu jest niezorientowanych/.
W internecie w oczy kole informacja o nowootwartym centrum informacyjnym komunikacji autobusowej, o tym, gdzie go zbudwano, kiedy jest czynny i co oferuje / np. kupno biletów/, ale o rozkładzie ani mru mru.
Przystanki autobusowe są oznaczone niebieską tabliczka, z reguły nie ma nikogo oczkującego, ani cienia, ani ławki, no nic. Widzicie sami, że łatwiej jest kupić samochód, niż objechać wyspę autobusem.
Samochody na Tahiti są dwóch rodzajów: wypasione 4x4 i najnowsze modele sportowe albo auta na naszą kieszeń, czyli od 300 euro.Te tanie to rozumiem, ale jaki jest sens posiadania najnowszych wersji sportowych samochodów rozwijających prędkości ponad dwieście k/h. skoro tu jest jedna droga dookoła wyspy , która nie ma nic wsólnego z autostradą?
Ostatni odcinek naszej wycieczki prowadził drogą dojazdową do stolicy - Papeete. Tu Guy pokazał mi betonowe bloczki oddzielające dwa przeciwne kierunki jazdy. I teraz słuchajcie!. Są tam trzy pasy i te bloczki rano odzielają dwa pasy w kierunku do Papeete i jeden przeciwny w stone przylądka Tarawao, a po południu są przestawiane tak, by w stronę Tarawao były dwa pasy a w stronę Papeete jeden.
W niedzielę bloczków się nie przestawia.
Służy do tego specjalna maszyna, która podnosi bloczek za bloczkiem i przenosi go na sasiedni pas, i tak kilka kilometrów , bloczek jest szerokości ok pół metra i długości może osiemdziesąt centymetrów. Czy istnieje drugie takie miejsce na świecie?
piątek, 30 czerwca 2017
vaa'a
tak sobie pomyślałam, że może ciekawsze będzie zdjęcie z tych wyścigów piróg,.
Mistrzostwa się kończą i dobrze, bo wszystkie małe motorowki towarzyszące przepływały kilka razy dziennie koło nas i łodka ciepało na wszystkie stony.
Mistrzostwa się kończą i dobrze, bo wszystkie małe motorowki towarzyszące przepływały kilka razy dziennie koło nas i łodka ciepało na wszystkie stony.
czwartek, 29 czerwca 2017
genetyczne uwarunkowania ku czystości
jeśli jakiejś pracy poświęcasz kilka godzin to oczekujesz pozytywnego efektu, to jest, że rzeczywistość aktualna lepsza będzie od poprzedniej. Jeśli jest odwrotnie, lub nie ma żadnej różnicy, masz powody żeby się wkurzyć.
Znacie ksiażkę Stephena Clarke"a "1000 lat wkurzania Francuzów"?
Ho, to jest dopiero historia!Nazbierali tyle wpadek w czasie tego milenium,, że tylko umiejętne "wygładzanie rzeczywistości" dzieki któremu fakty nie wyglądają tak tragicznie jak rzeczywistość, pozwala zachować im dobre mniemanie o sobie. Stephen Clark odkrywa te prawdy na nowo a w internecie znalazłam tłumaczenia tej książki na kilka języków... prócz francuskiego oczywiście!
Odegrałam się na narodzie francuskim , więc mogę wracać do tematu, który mnie osobiście wkurzył wczoraj.
Postanowiłam po raz kolejny zająć się estetyką naszego kokpitu. Pozostawia ona wiele do życzenia od samego początku / to jest od kiedy moja noga stanęła na pokładzie, trzy lata temu/. Zaraz na początku, w Nowej Zelandii kiedy mieszkałam sama na łódce w marinie Mardsen Cove,po odnowieniu wnętrza zostało mi kilka dni na zajęcie się kokpitem.Biała farba była pożółkła, poobijana i naprawdeę wydawało mi się że od lat nie była malowana.Przez intenret uzgodniłam z szefem /był we Francji/, że użyję farby, która była na jachcie od jakiegoś czasu i "nadawała" się według niego do malowania kokpitu.
Więc zabrałam się do roboty. najpierw szlifowanie, szlifowanie, szlifowanie. miało być super ładnie. Ale w na jachcie są dwa rodzaje powierzchni malowanych - gładkie i szorstkie / żeby się nie ślizgać/.
Głowiłam się , jak jednocześnie szlifować i zachować szorstkość?
W końcu zostawiłam ten problem - zobaczymy po malowaniu, powiedziałam sobie.
Więc szlifowanie poliesteru jest niefajnym zajęciem ,bo biały pył unosi się wszędzie i dostaje się do kabiny, osiada na skórze i wywołuje alergię, trzeba pracować w okularach i masce. i jeszcze ochrona na uszy, bo szlifierka okropnie hałasuje. No ale obraz białego , cudnego kokpitu zasłaniał te wszystkie niedogodności.
Po szlifowaniu trzeba jeszcze bardzo dokładnie oczyścić powierzchnię z pyłu, potraktować acetonem, żeby farba łatwiej się łapała i już można malować.
Ach jak biało się zrobiło! Byłam naprawdę zadowolona, ale niedługo, bo jak farba wyschła, okazało się ,ze podłoga jest zdecydowanie za śliska, więc trzeba było dorzucić warstwę farby wymieszanej z proszkiem antypoślizgowym. Bardzo szybko ta szorstka powierzchnia poszarzała, kokpit nabrał wyglądu zaniedbanego i żadne, powtarzam żadne szorowania nie pomagały, szarzał i szarzał, na dodatek szarzał plamiasto!
Jeśli wzrastaliście w domu, gdzie odkurzanie i wycieranie prochów odbywało się codziennie rano, a większe porządki raz w tygodniu, to zrozumiecie, jakie bolesne jest codzienne znoszenie takiego brudnego wrażenia!
Na dodatek moja farba nie była związana farbą podkładową / te niuanse malowania Guy odsłonił przede mną już post factum/ i zaczęła, no zgadnijcie, co? Taak, zaczęla obłazić!! małymi kawałeczkami, które wnoszone do wnętrza łodki, zaśmiecały podłogę, dywaniki, schodki, i tak dzień po dniu zmuszając mnie do codziennego zamiatania. Nie tylko zamiatania, ha, te złośliwe bestie przyklejają się do podłogi , tak że zamiatanie polega również na zdrapywaniu każdego przyklejonego kawałeczka osobno. Rozumiecie?
Oto ostatnia odłona tych niechlubnych poczynań. Wczoraj oto, w czasie gdy tuż pod moim nosem rozgrywane są mistrzostwa Swiata w vaa, to jest wyścigi piróg / to sport narodowy na Polinezji/,postanowiłam przeprowadzić ostateczną bitwę z tym bałaganem. Pewnie dlatego , że w weekend zawita na łódce córka Guy'a z partnerem i popłyniemy na Moreę, wyspę obok. Więc nie chciałam, żęby ktos pomyślał, że u mnie jest brudno.
Poprzedniego dnia kupiłam właśnie drucianą szczotkę / z myślą o innym "projekcie szorowania"/ i postanowiłam ją wypróbowac na tych obrzydliwych powierzchniach w kokpicie. Ach , jak świetnie mi szło!
Farba odchodziła doskonale przy szorowaniu, co prawda nie wszędzie i odsłaniala starą powierzchnię, też nieładną, ale przecież kilka godzin pracy musi dać jakiś efekt!
Przed południem / jemy w południe, więc robota musi być skończona/ skończyłam szorowanie, kilkanaście wiader wody spłukało cały brud.
Mogłam usiąść i podziwiać.... szarą upstrzoną białymi plamami powierzchnie, jakby nie mytą od stuleci.
A kiedy przejechałam ręką, na dłoni pozostało kilka białych kawaleczków odlażącej farby.
Wkurzyć się?
Znacie ksiażkę Stephena Clarke"a "1000 lat wkurzania Francuzów"?
Ho, to jest dopiero historia!Nazbierali tyle wpadek w czasie tego milenium,, że tylko umiejętne "wygładzanie rzeczywistości" dzieki któremu fakty nie wyglądają tak tragicznie jak rzeczywistość, pozwala zachować im dobre mniemanie o sobie. Stephen Clark odkrywa te prawdy na nowo a w internecie znalazłam tłumaczenia tej książki na kilka języków... prócz francuskiego oczywiście!
Odegrałam się na narodzie francuskim , więc mogę wracać do tematu, który mnie osobiście wkurzył wczoraj.
Postanowiłam po raz kolejny zająć się estetyką naszego kokpitu. Pozostawia ona wiele do życzenia od samego początku / to jest od kiedy moja noga stanęła na pokładzie, trzy lata temu/. Zaraz na początku, w Nowej Zelandii kiedy mieszkałam sama na łódce w marinie Mardsen Cove,po odnowieniu wnętrza zostało mi kilka dni na zajęcie się kokpitem.Biała farba była pożółkła, poobijana i naprawdeę wydawało mi się że od lat nie była malowana.Przez intenret uzgodniłam z szefem /był we Francji/, że użyję farby, która była na jachcie od jakiegoś czasu i "nadawała" się według niego do malowania kokpitu.
Więc zabrałam się do roboty. najpierw szlifowanie, szlifowanie, szlifowanie. miało być super ładnie. Ale w na jachcie są dwa rodzaje powierzchni malowanych - gładkie i szorstkie / żeby się nie ślizgać/.
Głowiłam się , jak jednocześnie szlifować i zachować szorstkość?
W końcu zostawiłam ten problem - zobaczymy po malowaniu, powiedziałam sobie.
Więc szlifowanie poliesteru jest niefajnym zajęciem ,bo biały pył unosi się wszędzie i dostaje się do kabiny, osiada na skórze i wywołuje alergię, trzeba pracować w okularach i masce. i jeszcze ochrona na uszy, bo szlifierka okropnie hałasuje. No ale obraz białego , cudnego kokpitu zasłaniał te wszystkie niedogodności.
Po szlifowaniu trzeba jeszcze bardzo dokładnie oczyścić powierzchnię z pyłu, potraktować acetonem, żeby farba łatwiej się łapała i już można malować.
Ach jak biało się zrobiło! Byłam naprawdę zadowolona, ale niedługo, bo jak farba wyschła, okazało się ,ze podłoga jest zdecydowanie za śliska, więc trzeba było dorzucić warstwę farby wymieszanej z proszkiem antypoślizgowym. Bardzo szybko ta szorstka powierzchnia poszarzała, kokpit nabrał wyglądu zaniedbanego i żadne, powtarzam żadne szorowania nie pomagały, szarzał i szarzał, na dodatek szarzał plamiasto!
Jeśli wzrastaliście w domu, gdzie odkurzanie i wycieranie prochów odbywało się codziennie rano, a większe porządki raz w tygodniu, to zrozumiecie, jakie bolesne jest codzienne znoszenie takiego brudnego wrażenia!
Na dodatek moja farba nie była związana farbą podkładową / te niuanse malowania Guy odsłonił przede mną już post factum/ i zaczęła, no zgadnijcie, co? Taak, zaczęla obłazić!! małymi kawałeczkami, które wnoszone do wnętrza łodki, zaśmiecały podłogę, dywaniki, schodki, i tak dzień po dniu zmuszając mnie do codziennego zamiatania. Nie tylko zamiatania, ha, te złośliwe bestie przyklejają się do podłogi , tak że zamiatanie polega również na zdrapywaniu każdego przyklejonego kawałeczka osobno. Rozumiecie?
Oto ostatnia odłona tych niechlubnych poczynań. Wczoraj oto, w czasie gdy tuż pod moim nosem rozgrywane są mistrzostwa Swiata w vaa, to jest wyścigi piróg / to sport narodowy na Polinezji/,postanowiłam przeprowadzić ostateczną bitwę z tym bałaganem. Pewnie dlatego , że w weekend zawita na łódce córka Guy'a z partnerem i popłyniemy na Moreę, wyspę obok. Więc nie chciałam, żęby ktos pomyślał, że u mnie jest brudno.
Poprzedniego dnia kupiłam właśnie drucianą szczotkę / z myślą o innym "projekcie szorowania"/ i postanowiłam ją wypróbowac na tych obrzydliwych powierzchniach w kokpicie. Ach , jak świetnie mi szło!
Farba odchodziła doskonale przy szorowaniu, co prawda nie wszędzie i odsłaniala starą powierzchnię, też nieładną, ale przecież kilka godzin pracy musi dać jakiś efekt!
Przed południem / jemy w południe, więc robota musi być skończona/ skończyłam szorowanie, kilkanaście wiader wody spłukało cały brud.
Mogłam usiąść i podziwiać.... szarą upstrzoną białymi plamami powierzchnie, jakby nie mytą od stuleci.
A kiedy przejechałam ręką, na dłoni pozostało kilka białych kawaleczków odlażącej farby.
Wkurzyć się?
piątek, 23 czerwca 2017
strajk strażaków
jedną z pierwszych wiadomości którą usłyszeliśmy w polinezyjskim radiu na Tahiti był ogłoszony właśnie strajk służb pożarniczych na międzynarodowym lotnisku Faa, na Tahiti. Strażacy domagali się, aby nie obciążano ich dodatkowymi pracami na terenie miasta, które zlecały im władze terytorialne,tak aby mogli prawidłowo wypełniać swoje lotniskowe obowiazki. Czyli praktycznie nic nie robić, bo pożary na lotnisku zdażają sie przecież nieczęsto. Pal licho zasadność roszczeń, najważniejsze, żę strajk trwał blisko dwa tygodnie, i przez ten czas kilkunaścioro strażaków trzymało w szachu całą komunikację lotniczą na Polinezji, która obszarem równa się Europie.
W tym miejscu tym, którzy tu jeszcze nie byli należy się wyjaśnienie - wyspy polinezyjskie - coś tak ponad setkę, zgrupowane w pięciu archipelagach, polegają głównie na komunikacji lotniczej.
Jest też kilka statków wożących przede wszystkim towary ale podróż trwa długo i większośc Polinezyjczyków woli samoloty/.
Samolotem lata się do lekarza / bezpłatnie/ bo szpitali na Polinezji jest niewiele , ja znam dwa na Tahiti i na Nuku Hiwa na Markizach. Lekarze specjaliści też są zgrupowani w kilku ośrodkach. Więc skierowanie do lekarza wyżej niż felczer wiąże się z przelotem samolotem. Można przy okazji odwiezić rodzinę, zrobić zakupy i zdrowym wrócić do domu.
Do szkoły tez lata się samolotem / bezplatnie!/. Ze szkołami jest tak jak ze szpitalami, z tym że do domu wraca się dwa razy w roku. Dzieci powyżej podstawówki mieszkają w internatach lub "przy rodzinie".
Właściwie to sklepy z różnych branż /porócz spożywczej/ też ulokowane są centralnie, w stolicy, więc na zakupy też lata się samolotem. Ha! tu trzeba już zapłacić, ale są zniżki rodzinne.
Pełną cenę płacą tu tylko turyści i to płacą słono, tak, żeby linie lotnicze jakoś wyszły na swoje przy tych wszystkich darmowych pasażerach/ urzędnicy państowi też nie płacą jak lecą do pracy na wyspach/.Tak więc czterdzestominutowy lot kosztuje jakieś 250 Euro, wiem bo sama kilka razy leciałam, dawno temu.
Jeśli linię obsługuje mały samolot, to pasażerowie sa pytani o wagę, grubasy muszą dopłacać!
No ale wracając do strajku, to było zamieszanie, ho, ho , ho!,kilka tysięcy osób / to jeden procent całej populacji/ na wyspach nie mogło dolecieć do stolicy, w tym wielu z rezerwacjami na loty transoceaniczne. na małym lotnisku Faa tłumy zdesperowanych pasażerów czekały, kiedy wreszcie strażacy przystąpią do paracy. W końcu Francja
zagroziła wprowadzeniem wojska na lotnisko i skończyło się.
Ponieważ 'mieszkamy" niedaleko lotniska mogliśmy obserwować nagły szalony ruch w powietrzu - samolot za samolotem, małe duże w prawo, w lewo,koniec świata...
W tym miejscu tym, którzy tu jeszcze nie byli należy się wyjaśnienie - wyspy polinezyjskie - coś tak ponad setkę, zgrupowane w pięciu archipelagach, polegają głównie na komunikacji lotniczej.
Jest też kilka statków wożących przede wszystkim towary ale podróż trwa długo i większośc Polinezyjczyków woli samoloty/.
Samolotem lata się do lekarza / bezpłatnie/ bo szpitali na Polinezji jest niewiele , ja znam dwa na Tahiti i na Nuku Hiwa na Markizach. Lekarze specjaliści też są zgrupowani w kilku ośrodkach. Więc skierowanie do lekarza wyżej niż felczer wiąże się z przelotem samolotem. Można przy okazji odwiezić rodzinę, zrobić zakupy i zdrowym wrócić do domu.
Do szkoły tez lata się samolotem / bezplatnie!/. Ze szkołami jest tak jak ze szpitalami, z tym że do domu wraca się dwa razy w roku. Dzieci powyżej podstawówki mieszkają w internatach lub "przy rodzinie".
Właściwie to sklepy z różnych branż /porócz spożywczej/ też ulokowane są centralnie, w stolicy, więc na zakupy też lata się samolotem. Ha! tu trzeba już zapłacić, ale są zniżki rodzinne.
Pełną cenę płacą tu tylko turyści i to płacą słono, tak, żeby linie lotnicze jakoś wyszły na swoje przy tych wszystkich darmowych pasażerach/ urzędnicy państowi też nie płacą jak lecą do pracy na wyspach/.Tak więc czterdzestominutowy lot kosztuje jakieś 250 Euro, wiem bo sama kilka razy leciałam, dawno temu.
Jeśli linię obsługuje mały samolot, to pasażerowie sa pytani o wagę, grubasy muszą dopłacać!
No ale wracając do strajku, to było zamieszanie, ho, ho , ho!,kilka tysięcy osób / to jeden procent całej populacji/ na wyspach nie mogło dolecieć do stolicy, w tym wielu z rezerwacjami na loty transoceaniczne. na małym lotnisku Faa tłumy zdesperowanych pasażerów czekały, kiedy wreszcie strażacy przystąpią do paracy. W końcu Francja
zagroziła wprowadzeniem wojska na lotnisko i skończyło się.
Ponieważ 'mieszkamy" niedaleko lotniska mogliśmy obserwować nagły szalony ruch w powietrzu - samolot za samolotem, małe duże w prawo, w lewo,koniec świata...
środa, 14 czerwca 2017
tematy dyżurne
Nie zjedliśmy jeszcze beczki soli razem z Guy, ale po "tour du monde" znamy już się dobrze, na tyle, żebym zdała sobie sprawę jak wiele wysiłku będę musiała włożyc w "przekonanie" mojego kapitana do wykonania tych wszystkich prac na łódce, które mają sprawić, że będzie nam się żyło wygodniej i ładniej. Mało go bowiem wzruszają estetyczne problemy, które tylko rosną i rosną w mojej głowie, a których samodzielnie nie potrafię rozwiązać. Byle tylko wszystko działało jak trzeba, ca marche ,jak mówią Francuzi , resztą nie należy się przejmować / hahaha, łatwo mu powiedzieć, dla mnie to niewykonalne! Porysowany lakier, łuszcząca się farba, nierówne powierzchnie, te wszystkie elementy, które moga być lepszego kształtu drabinki, póleczki, platformy, wszystko , no prawie wszystko umiem sobie wyobrazić lepsze niż jest, och, och, och/
Ale ponieważ Guy jest człowiekiem bardzo aktywnym, wypracował sobie dwa, trzy tzw. tematy dyżurne, gdzie zawsze jest coś do poprawienia, do sprawdzenia ,do omówwienia, no tak, żeby nie było czasu na podjęcie cięzkich / moich tematów/. Są to : silnik, desalinizator i opcjonalnie generator wiatrowy.
Więc silink, oczko w głowie Guy, wymaga stałego serisowania /wymiana oleju co 150 godzin/ nasłuchiwania, czy pracuje równo i ewentualnie szukania przyczyn podejrzanych hałasów. Zawsze jest coś do podkręcenia, poprawienia, lub chociaż popatrzenia, z braku problemów.Można też omówić te wszystkie operacje serwisowe, jak i kiedy trzeba je zrobić i...to prawie, jakby się coś robiło!!
Jedyny poważny problem, który mieliśmy to przerwa w dostawie paliwa spowodowana nieszczelnością przewodu paliwowego i jego zapowietrzeniem.Poza tym silik działa bez zarzutu, co daje do myślenia, kiedy tylu żeglarzom wciąż przydarzają się usterki i awarie.Które Guy naprawia. Więc generalnie siedzę cicho i podaję srubokręty i odsuwam na bok myśli o pięknej łazience.
Kolejny temat dyżurny to desalinizator. Ha! tu Guy nie ma tak łatwo,od roku produkujemy wodę lekko słonawą o zawartości 1200 - 1800 molekuł w objętości nie wiem jakiej ale to dwa razy więcej niż powinno byc.
Tu problemy są bardziej kompleksowe, bo to i pompa ma swoje humory, i membrana juz starawa /to metrowa tuba przez którą tłoczona woda słona pozbawia się soli/albo jakieś licho w innych detalach.Ale woda jest zawsze / właśnie przed chwilą Guy skończył uzupełniane zapasu w dwóch naszych zbiornikach na 70 i 140 litrów.
Prawdziwym problemem do rozwiązania jest generator, który po ostatnich zmianach łatwo wprowadza w drgania całą łódkę / jak zaczyna się kręcić pod wpływem wiatru/,a to na skutek niestabilności mocowania i może też złego łozyska. Całe mocowanie jest do wymiany / bo jest niewygodne - to już temat mój, czyli ciężki/ale tym możemy się zająć dopiero w Nowej Zelandii, za pół roku.Więc się o tym raczej nie mówi.
Tymczasem w mojej głowie wciąż snuję projekty przebudowy łódki ,ale łapię się na tym, że sama nie bardzo wierzę w możliwośc ich realizacji.Bo za pół roku w Nowej zelandii trzeba będzie zając się innymi poważnymi sprawami - wyciągamy łódkę i zdzieramy do żywego mięsa / czyli epoksy/, naprawiamy, malujemy , malujemy ,malujemy.
A potem wreszcie trzebaby gdzieś popłynąć. Gdzie?Gdzie tu płynąć??
Jesteśmy akurat w najpiękniejszym zakątku świata, mnóstwo wysp do eksploracji, ludzie przemili / Polinezyjczycy są bardzo fajnym narodem, zadowoleni, uśmiechnięci, życzliwi/ klimat przez osiem miesięcy idealny. woda turkusowa, francuskie wino i sery w sklepie obok... no, gdzie mogłoby nam być lepiej??
Ale znając siebie i Guy za kilka tygodni znudzi się nam bycie w jednym miejscu, ba nawet już szukaliśmy w przewodnikach morskich opisu wysp
St. Pierre et Miquelon. Koniec Swiata.
Ale ponieważ Guy jest człowiekiem bardzo aktywnym, wypracował sobie dwa, trzy tzw. tematy dyżurne, gdzie zawsze jest coś do poprawienia, do sprawdzenia ,do omówwienia, no tak, żeby nie było czasu na podjęcie cięzkich / moich tematów/. Są to : silnik, desalinizator i opcjonalnie generator wiatrowy.
Więc silink, oczko w głowie Guy, wymaga stałego serisowania /wymiana oleju co 150 godzin/ nasłuchiwania, czy pracuje równo i ewentualnie szukania przyczyn podejrzanych hałasów. Zawsze jest coś do podkręcenia, poprawienia, lub chociaż popatrzenia, z braku problemów.Można też omówić te wszystkie operacje serwisowe, jak i kiedy trzeba je zrobić i...to prawie, jakby się coś robiło!!
Jedyny poważny problem, który mieliśmy to przerwa w dostawie paliwa spowodowana nieszczelnością przewodu paliwowego i jego zapowietrzeniem.Poza tym silik działa bez zarzutu, co daje do myślenia, kiedy tylu żeglarzom wciąż przydarzają się usterki i awarie.Które Guy naprawia. Więc generalnie siedzę cicho i podaję srubokręty i odsuwam na bok myśli o pięknej łazience.
Kolejny temat dyżurny to desalinizator. Ha! tu Guy nie ma tak łatwo,od roku produkujemy wodę lekko słonawą o zawartości 1200 - 1800 molekuł w objętości nie wiem jakiej ale to dwa razy więcej niż powinno byc.
Tu problemy są bardziej kompleksowe, bo to i pompa ma swoje humory, i membrana juz starawa /to metrowa tuba przez którą tłoczona woda słona pozbawia się soli/albo jakieś licho w innych detalach.Ale woda jest zawsze / właśnie przed chwilą Guy skończył uzupełniane zapasu w dwóch naszych zbiornikach na 70 i 140 litrów.
Prawdziwym problemem do rozwiązania jest generator, który po ostatnich zmianach łatwo wprowadza w drgania całą łódkę / jak zaczyna się kręcić pod wpływem wiatru/,a to na skutek niestabilności mocowania i może też złego łozyska. Całe mocowanie jest do wymiany / bo jest niewygodne - to już temat mój, czyli ciężki/ale tym możemy się zająć dopiero w Nowej Zelandii, za pół roku.Więc się o tym raczej nie mówi.
Tymczasem w mojej głowie wciąż snuję projekty przebudowy łódki ,ale łapię się na tym, że sama nie bardzo wierzę w możliwośc ich realizacji.Bo za pół roku w Nowej zelandii trzeba będzie zając się innymi poważnymi sprawami - wyciągamy łódkę i zdzieramy do żywego mięsa / czyli epoksy/, naprawiamy, malujemy , malujemy ,malujemy.
A potem wreszcie trzebaby gdzieś popłynąć. Gdzie?Gdzie tu płynąć??
Jesteśmy akurat w najpiękniejszym zakątku świata, mnóstwo wysp do eksploracji, ludzie przemili / Polinezyjczycy są bardzo fajnym narodem, zadowoleni, uśmiechnięci, życzliwi/ klimat przez osiem miesięcy idealny. woda turkusowa, francuskie wino i sery w sklepie obok... no, gdzie mogłoby nam być lepiej??
Ale znając siebie i Guy za kilka tygodni znudzi się nam bycie w jednym miejscu, ba nawet już szukaliśmy w przewodnikach morskich opisu wysp
St. Pierre et Miquelon. Koniec Swiata.
poniedziałek, 22 maja 2017
dookoła świata
trudno wyjasnic tak dlugie milczenie, niemniej jednak wiernym czytelnikom z przyjemnoscia donosze, ze oto cztery dni temu doplynelismy do Tahiti tym samym zamykajac petle dookola swiata.
poniedziałek, 16 stycznia 2017
nieprzemakalne sandały
Niepogoda na Karaibach jest obraźliwa; gdy trwa trzy miesiące pod rząd to jest to obraza boska i wierni powinni coś z tym zrobić. Niewiernym czyli mnie i akolitom pozostaje cieszyć się z przebłysków słońca i suchego podkoszulka.
Na szczęście częśc tej niepogody umilało mi towarzystwo córki i jej partnera. Wspolnie pożeglowaliśmy aż do Grenadin i z powrotem; ja byłam przeszczęśliwa. Teraz oni obnoszą swoją karaibską opaleniznę po mroźnej Polsce, a my, Guy i ja, już jesteśmy w drodze do Panamy. Musimy zahaczyć o St martin, gdzie odbierzemy cześci do naszego szwankującego desalnizatora. Guy zaczął nawet podejrzewać, że przy ostatniej jego reparacji zamontował membranę na opak i skutkiem tego nasza woda zamiast być słodka jest słonawa.Rano obudził się z pomysłem na skonsultowanie tej sprawy z producentem z Nowej żelandii i wysłał rysunek swojego montażu. Powinniśmy dostać odpowiedź niebawem, bo co jak co, ale w NZ to potrafią pilnowac biznesu iw każdej , nawet błahej sprawie dostajemy szybką odpowiedź. Te cześci to będą nam wysyłac już po raz drugi , bo pierwsza przesyłka skierowana na Martynikę niestety nie dotarła do nas.I właśnie, płyniemy na St. Martin tylko dłatego, że Martynikańska poczta /albo służby celne?/są do kolokwialnie do niczego. Powinnam się wyrazić kolokwialnie, aby sobie ulżyć, ale niedobrze jest rozsiewać złe myśli.
Ja to ją nawet lubię tę słonawą wodę,,,
Na szczęście częśc tej niepogody umilało mi towarzystwo córki i jej partnera. Wspolnie pożeglowaliśmy aż do Grenadin i z powrotem; ja byłam przeszczęśliwa. Teraz oni obnoszą swoją karaibską opaleniznę po mroźnej Polsce, a my, Guy i ja, już jesteśmy w drodze do Panamy. Musimy zahaczyć o St martin, gdzie odbierzemy cześci do naszego szwankującego desalnizatora. Guy zaczął nawet podejrzewać, że przy ostatniej jego reparacji zamontował membranę na opak i skutkiem tego nasza woda zamiast być słodka jest słonawa.Rano obudził się z pomysłem na skonsultowanie tej sprawy z producentem z Nowej żelandii i wysłał rysunek swojego montażu. Powinniśmy dostać odpowiedź niebawem, bo co jak co, ale w NZ to potrafią pilnowac biznesu iw każdej , nawet błahej sprawie dostajemy szybką odpowiedź. Te cześci to będą nam wysyłac już po raz drugi , bo pierwsza przesyłka skierowana na Martynikę niestety nie dotarła do nas.I właśnie, płyniemy na St. Martin tylko dłatego, że Martynikańska poczta /albo służby celne?/są do kolokwialnie do niczego. Powinnam się wyrazić kolokwialnie, aby sobie ulżyć, ale niedobrze jest rozsiewać złe myśli.
Ja to ją nawet lubię tę słonawą wodę,,,
Subskrybuj:
Posty (Atom)