sobota, 27 grudnia 2014

Nowa Zelandia !!!

wszystkim tym, którzy nie spędzili świat najmilej, na pocieszenie podaję, że nasze święta spędziliśmy odcięci od reszty świata metalową siatką, na pirsie dla nowoprzybyłych zza granicy łodek w Opua. ćelnicy sobie świetowali, a my,,, och gdyby nie  przerzucone przez płot  przez czeskich kolegów cztery piwa, to byłyby świeta o dosłownie suchym pysku!
Tak, udało się bezpiecznie i bezproblemowo  zrobić te 3 tysiace mil w miesiac i cztery dni. Długo, bo kilka dni było zupełnie bezwietrznych i nawet odważyliśmy sie na kąpiel w błekitnej wodzie Pacyfiku. Dla mnie to pewnie ostatnia kąpiel w morzu,, az do vanuatu, w przyszłym roku, tu w NZ pewnie się nie odważę.
Po drodze były ogniska, dwa! na Północnej i Poludniowej Minerwa Reef , były dwie rybki złowione na linie i duzo duzo wolnego czasu.-- lodka plynela sama,,
Teraz w Opua czas porządków usprawnień i mam nadzieję wkrotce zwiedzania tego pięknego, ale zimnego kraju.
Wszystkim czytelnikom dziekuję i życzę samej pomyślności w nadchodzącym roku!



niedziela, 7 grudnia 2014

Vivre la vie!

Tym wszystkim, którym sie wydaje, ze marzenia to slowo bliskoznaczne z mrożonkami lub mżonkami, chciałabym powiedziec, że owszem się owe marzenia spelniaja czasami. jJak wlasnie mi teraz, po kilkuletniej włóczędze po Pacyfiku mam to czego pragnęłam. Łódka, facet, i perspektywa długiego żeglowania, które właśnie w toku. Niczego więcej mi nie trzeba. Oczywiście z tego egocentrycznego punktu widzenia, bo jeśli spojrzeć szerzej, to pragnienia zataczają szersze kręgi i obejmują na przykład dobrostan dla moich najbliższych, dla ludzi w ogóle i w końcu dla planety .
Na środku Pacyfiku, skąd własnie piszę, myśli nie maja żadnych barier i buszują po bezkresnościach wraz ze wzrokiem zataczającym szerokie kręgi po jednakowm wszędzie horyzoncie. Ale wracając na ziemię, muszę przyznać, że nie miałam nigdy takiej miłej, długiej żeglugi jak teraz na pokladzie "3 oceans". Płyniemy z Mauphielia, małego uroczego atolu w archipelagu Wysp Towarzystwa do Opui w NZ, z planowanym przystankiem na, no, oczywiście! Minerwa Reef!!! Wieziemy ze soba worek suchego drewna na ognisko na rafie, będziemy piekli ostrygi i muszle a może i jakąś rybkę uda mi się ustrzelić. Tak, w tej roli przyjdzie mi teraz występować, jako że mój uroczy kapitan nie ma dobrego wzroku, potrzebnego na polowanie pod wodą, ale mi to bardzo pasuje, bo miałam już dość roli asystenta podwodnego myśliwego, holującego dingi , wypatrujacego rybki i rekiny. Teraz, jeśli tylko uda mi się naciągnąć gumę na kusze, to ja bedę polować! hahhahaa, vivre la vie!!! 

Płyniemy już drugi tydzień, wiatry nie zawsze sprzyjajace, kilka dni deszczu, żadnych sukcesów wędkarskich, ale jest, no super! Ponieważ ocean jest tu kompletnie pusty, a jacht jest wyposażony we wszelkie możliwe środki ostrzegania o innych jednostkach, więc w nocy głównie śpimy, doglądając jedynie żagli od czasu do czasu. Tak, spanie w nocy to jest, no, super! Jutro trzeba bedzie jednak trochę baczyć na nasza pozycję, bo zbliżamy sie do tongijskego wyniesienia i dwie malutkie rafy na naszej drodze a potem to już z górki, jakieś 500 mil do Minerwa Reef.

Ciag dalszy nastapi...

środa, 12 listopada 2014

z Tonga na Nową Zelandię

Nazajutrz, po hucznym przyjeciu urodzinowym /nie Big mamas, jak myśleliśmy, lecz 40 rocznicy istnienia Yacht klubu na Pangai Motu/ podosimy kotwicę, stawiamy żagle i w drogę.
Moje nadzieje na fajne żeglowanie wkrótce się rozwiały. Pierwsze złe wrażenie zrobił na mnie nakaz noszenia kamizelki ratunkowej przez cały czas pobytu w kokpicie, a w nocy przypinanie się do lążą. No wiecie Państwo, ja się nie brzydzę kamizelką ratunkową, ale też wydaje mi się , że wiem, kiedy należy ją wkładać i jestem otwarta na wszelkie sugestie, ale żeby nakaz, w biały dzień, przy lichym wiaterku...
Po drugie, szybko sie okazało, że moja rola to siedzenie na wachcie, gotowanie i nie wtrącanie się w sprawy żeglarskie, no chyba że trzeba popracować  z liną na winch-u.
Jeszcze przed wypłynięciem wiadomo było, że nie mamy o czym gadać ze skiperem,,a tu teraz i cisza w temacie nawigacyjnym,,, no beznadzieja, dobrze,ze drugi załogant, nieopierzony zupełnie amerykanin okazał się fajnym chłopakiem, bardzo też pomocnym, kiedy to rozbolał mnie ząb i on poratował mnie penicyliną, ta zadziałała skutecznie i moge powiedzieć, że m
imo okropnej opuchlizny, nie cierpiałam zbytnio.
Nie chiałabym brzmieć tu tak strasznie negatywnie, więc na plusie,, co by tu wymienić na plus,,,no nic się nam nie zepsuło na jachcie, a , i pogoda była super super, a przystanek na Minerwa reef  /patrz zdjęcia/ to była frajda!!! extra frajda, stanąć na kotwicy na środku oceany na spokojnej wodzie opasanej wystajacą z wody tu i ówdzie rafą, po której w czasie odpływu spacerowałam radośnie. Jest tam mnóstwo olbrzymich ostryg,, może nasępnym razem, będe mądzejsza i wezmę ze sobą nóż i uzbieram ich trochę na obiadek,,
Do Opua dopłynęliśmy na silniku, nocą weszliśmy do zatoki i mistrzowsko/ sic! skiper jest w tym dobry!/przycumowaliśmy do doku dla nowoprzybyłych, aby na drugi dzien rano po pzejsciu odprawy, zacumować, znowu po mistrzowsku przy kei.
Potem wielka przyjemność  goracy prysznic za jedyne 2 dolary na 4 minuty.
Potem przyszedł czas na podjęcie strategicznych decyzji. Za kilka dni lecę do Papeete, na wyspie Raiatea mam umówione spotkanie z dentysta , kąpiel w gorącym oceanie i łódkę czekajacą na mnie.
ciag dalszy nastapi.





kilka dni na Tonga

no, to było przyjęcie jak się patrzy!
orkiestra, żarełko palce lizać, doborowe towarzystwo żeglarzy, świetna zabawa!
Było też uroczyste wreczenie flagi przez czeskiego żeglarza Martina, flagi z jego rodzinnego miasta, z jeleniem , którego wymalowaniem zajmowało sie pół Tongatapuańskich malarzy!
Martin , ze mna na zdjęciu, żegluje samotnie na malutkiej łódeczce i wkrótce powinien zjawić się w Opua, NZ.
Oto kilka zdjęć zrobionych tuż przed wypłynięciem.

wtorek, 11 listopada 2014

efekt poetyckiego natchnienia

z pokornie pochyloną głową pozwalam sobie zamieścic tu i poddać surowej krytyce moj pierwszy , no może drugi w życiu wiersz, napisany na dzień przed dopłynięciem do nowej Zelandii.
Jeśli komukolwiek się spodoba / kto ma dziś czs na czytanie wierszy??/, bardzo proszę o komentarz,,


nie bezcześć świtu myślą złą
bo ten nigdy nie powtórzy

wysoko podnieś głowę swą
jak dobrzy ludzie, którzy

wewnętrznym blaskiem własnych słońc
miłość przynosza temu światu.

dostrzeż człowieka w sobie i
"dzień dobry" powiedz mu , jak bratu.





czwartek, 30 października 2014

w droge!!

Kotwicowisko przy Pangai Motu powoli się zapełnia. Wszystkie łodki planujące pasaż do Nowej Zelandii wstrzymały się z wypłynięciem, a inne wlasnie tu ściągaja z innych tongańskich wysepek. Wszystko to za sprawa planowanego na dzisiejszy wieczór urodzinowego przyjęcia Big Mama. Cała przystań  Big Mama' s  yacht Club od wczoraj jest starannie dekorowana , liście palmowe, kwiaty, baloniki i tym podobne.
Ja też się przygotowałam, mój prezent dla Big Mama to masaż, który zrobiłam jej już wczoraj i przy którym jęczała  błogo po tongańsku oraz plecionka z liny, ktora miała być w założeniu wycieraczką, ale z braku surowca,przybrała rozmiary podstawki pod dwie filiżanki.
Poza tym sennie,, woda kolorem kusi do kapieli, ale temperaturą raczej odstrasza.
Mimo to wykorzystam tę ostatnią okazję do pływania , bo w NZ woda na pewno będzie zimniejsza.
No to plusk!!

środa, 29 października 2014

mlaskanie

,,,nie zawsze zdajemy sobie sprawę, jak bardzo rażą nas drobne niedoskonałości ludzkich kreatur, z którymi przypadek sprawił,że obcujemy więcej niż przeciętnie.
Kapitan łódki,na której jestem od kilku dni ma ich, moim zdaniem zbyt wiele.
Mam na myśli mlaskanie przy jedzeniu, bekanie i puszcznie baków bez żadnej żenady, o "przepraszam" nie wspomnę.
Ja nie wiem ,czy to przez brak wychowania, czy na skutek długiego przebywania w samotności, żaden z tych powodów nie jest wystarczajaacym usprawiedliwieniem dla takich zachowan w obecności obcej osoby /czyli mnie/.
Ponieważ na pewno moje dzieci obruszą się przy czytaniu i powiedzą sobie, jak to! sama też puszczsz bąki i młaskasz,, ale moi kochani , nie tak, nie tak! I na pewno nie w pierwszych chwilach przebywania w nowym towarzystwie, i właściwie dopiero wtedy, kiedy atmosfera robi sie że tak powiem rodzinna,,. Ale w tym miejscu muszę Wam , dzieci podziekować za zwracanie mi uwagi na  mój brak kultury. Odtad staram się, aby moje zachowanie nie obrzydzało faktu przebywania ze mną.

Ta bezceremonialność kapitana, oraz inne cechy wskazujące na brak empatii sprawiły, że już od pierwszych godzin spędzonych na łódce mam wielką ochotę być gdzieś indziej.
Na Tonga przyleciałam z Darwin . Tak jak uzgodniłam  wcześniej z kapitanem, z lotniska wzięłam taksówkę, niedrogo jak na australijskie warunki, do których przywykłam.
Oczywiście milej by było, żeby kapitan oczekiwał mojego przylotu na lotnisku, ale niech tam.
Taksówkarz był bardzo miły i rozmowny, opowiadał o historii Tonga, do czasu, kiedy pokapował, że ja za kilka dni opuszczam Tonga i na żadną wycieczke krajoznawczą po wyspie mnie nie zabierze.
Szybko odjechał z miejsca, gdzie przy pirsie powinien oczekiwać na mnie kapitan.
Nikogo nie było, co zbiło mnie nieco z pantałyku, na szczeście ów wkrótce sie pojawił.
Malutki, lekko kulejacy i całkowicie wyluzowany. jakby przylot nowej załogi nie wywierał na nim żadnego wrażenia.
Z trudem zapakowaliśmy moje bagaże , kapitan nie wyrywał sie, żeby mnie wyręczać, bo strasznie ciężkie one, ale też nie wymigiwał się od pomocy.
Po dwudziestu minutach dotarliśmy do kotwicowiska, Big Mama s Yacht Club na Pangai Motu, 1,5 mili od Stolocy Nuku A lofa.
Pierwszy rzut na stan łodki, wystarczył mi, żeby się upewnić, że żadnych przygotowań w związku z moim przylotem nie było i nie będzie. No dobra, myśle sobie, może ma niedobre doświadczenia z poprzednimi załogami i gotowy jest raczej na najgorsze niz na najlepsze / czyli na mnie!/
Kolejne godziny i dni upewniały mnie jednak w przeświadzczeniu, że z tej mąki chleba nie będzie / a propos chleba, przedwczoraj upiekłam chleb , taki dobry!/
Kapitan jest typem introwertyka, mało mówi, mało też robi ,, może ma bogate wnętrze?
Niech inni odkrywają.
Na szczęście jednak łodka jest w bardzo dobrym stanie, kapitan jest kompetentny i cierpliwy, więc prawdopodobnie wytrzymam do Nowej Zelandii.

Niestety Tonga rozczrowało mnie niska temperaturą powietrza i wody; co prawda pływałam kilka razy / nareszcie!!/ ale dobrze ubrana i niedługo. Tyle sobie obiecywałam po tych kilku dniach na Tonga,, hm,, dzisiaj jednak świeci słońce i na pewno bedzie cieplej.
Kotwicowisko przy Big Mama s YC jest pełne łodek, przypływają, odpływają oczywiście wszystkie w kierunku Nowej Zelandii, jakby nie było innych bezpiecznych miejsc na Pacyfiku. Jest jena łodka z Czech, jedna z Austrii, i jedna załoga z Węgier. Srodkowa Europa górą!!!
My też wkrótce ruszymy, jeszcze czeka nas przedurodzinowe przyjęcie Big Mama s, urodzinowe to bedzie zbyt duże pijaństwo, wiec chyba odpuścimy/ ,ostatnie zakupy i,, w drogę!

poniedziałek, 22 września 2014

autobus

w Australii autobus jest moim głównym środkiem lokomocji. A że jestem już tutaj dość długo, żeby nie powiedzieć za długo, to mam na ich temat so nieco do powiedzenia.
Po pierwsze, generalnie w autobusach jest piekielnie zimno. Air condition na ful i nie pomagają mizdrzenia do kierowcy i ostentacyjne zacieranie rąk. Dlatego, choć temperatura na zewnątrz jest bliska lub powyżej 30 Stopni, ja przezornie ubieram długie spodnie i w torbie noszę jedwabny szal, prezent od moich kuzynek z Katowic, którym szczelnie się otulam. To pomaga mi przetrwać te dwadzieścia minut.

Po drugie połowę pasażerów stanowią Aborygeni, szczególnie wieczorem zachowują sie niezwykle hałaśliwie, maja trudności z podjęciem decyzji, kiedy wysiąść, często dyskutują z kierowcą , no własnie o czym oni mogą dyskutować? i ponieważ żadko się myja, nieładnie pachną. Większość z nich jest pod wpływem alkoholu, co pewnie dużo tłumaczy, ale często czyni podróż nieznośną.

Po następne, kierowcy nie potrafią porządnie zatrzymać autobusu, zawsze,, zawsze szarpią na wszystkie strony i to pewnie dlatego jest tu zwyczaj, że do wysiadania zabieraj się dopiero jak autobus stanie, nie wcześniej. Podobnie jest z ruszaniem z miejsca, lepiej jest siaść zawczasu.

Spostrzegłam też różnice stanowe w zachowaniu kierowców.
w Queensland kierowcy są nieziemsko przyjacielscy, jeden to nawet witał sie ze mna i z innymi kobietami także ,gorącym uściskiem  i oczywiście znał mnie z imienia, a ja wiedziałam gdzie i z kim spędza swoje wakacje.
Bywało że nie chcieli opłaty za bilet, n o po prostu jedź sobie dobra kobieto!
W Darwin ich uprzejmość ogranicza sie do hello, jak się masz!

We wszystkich autobusach jest mnóstwo napisów, na nich to doskonale moj angielski, i dziekuję za to.
aha, jeden przejazd kosztuje 3 dolary, bilet jest ważny dwie godziny, ale ja kupuję bilet tygodniowy, za jedzyne 20.

niedziela, 6 lipca 2014

coś w rodzaju żeglowania

trzy tygodnie temu przyjechał do mnie syn Kuba, świeżutki maturzysta. Udało nam sie wspólnie pożeglować, coś w rodzaju delivery z cairns do Airlie Beach.
Zegluga w kierunku południowo wschodnim przy dominującym wietrze z południowego wschodu to przewaznie walka o kazdy stopień szerokości, ale tym razem nie było tragicznie, troche na silniku, trochę halsowania i już.
Bardzo fajnie było złapać trzy ryby, wielkie i smaczne.



Bardzo fajnie było wrócić razem do domu.
Australijska ziuma to przewaznie piękne, słoneczne dni i okrrrooopnie  zimne noce.
Zdarza mi sie w srodku nocy siągać po dodatkowe ubrania ,a teraz siedzę przy komputerze w kurtce i czapce, bo jest dopiero siódma rano i słońce jeszcze  się nie pokazało.

niedziela, 18 maja 2014

mmm

jak już pisałam czeladniczę u żaglomistrza. Niewtajemniczonym mogłoby się zdawać, ze praca taka polega głównie na szyciu żagli.
W zasadzie tak, jeśli weźmie się pewną poprawkę.
Bo szycie to głównie klejenie,klei się albo taśma dwustronnie klejącą albo ciśnieniowym sprayem, prucie  to przeważnie cięcie nożykiem, krojenie to też cięcie tylko że ciepłem, to jest elektrycznym nożem który zamiast ostrza ma kawałek rozgrzewającego się do czerwoności metalu, a mierzenie to przenoszenie na rozstawionych palcach odpowiedniej miary.Jak brakuje palców, to bierze się byle co, kawałek metalowego prętu albo pasek papieru.
Praca często odbywa się na podłodze w pozycji klęczącej a sam proces zszywania to jakby nagroda za wszystkie poprzednie trudy.
Jest jednak jedna taka maszyna, gdzie odległość do koła zamachowego,no wiecie, takie kółko po prawej stronie maszyny, z którego najbezpieczniej jest rozpoczynać szycie jest większa niż dlugość mojego ramienia i muszę wstać, żeby go dosięgnąć.
Ale są też dobre, ba wspaniałe nawet strony tej pracy, zważywszy, że pracodawca jest zarazem posiadaczem regatowej łodki , na którą, po kilku miesiącach pracy wreszcie mnie zaprosił!
Co ja Wam będę pisać! To trzeba przeżyć samemu,, oszałamiająca prędkość, przechyły takie, że  tylko wywiesiwszy nogi za nawietrzną burtę można siedzieć w miarę bezpiecznie, pokrzykiwania, czasem wrzaski komenderujących, których znaczenia oczywiście nie pojmuję i tylko dlatego, że powtarzają je do skutku, mogę wykapować w końcu o co chodzi i jeśli nie jest za późno , zrobić co trzeba.
Z czystym sumieniem mogą powiedzieć, że dzień takiego regatowania był najfajnieszym dniem w całym tym australijskim bytowaniu.

piątek, 11 kwietnia 2014

Mira kolo wody

No ,prosze sobie wyobrazic, w sklepach  z odzieza w Airlie Beach pojawily sie pulowery!!!
To niechybnie oznacza, ze lato ma sie ku koncowi i ida zimowe czasy.
mam nadzieje przetrwc te zime na ladzie w cieplutkim mieszkanku na obrzezach miasteczka,, moze nawet uda sie poplywac czasami , jak mrozy zelzeja,,
poki co jednak upaly jak zwykle, dobrze ze w robocie klimatyzacja.
dzisiaj szylam torbe na zagiel,, oszalamiajacej dlugosci 8 metrow!
kolega ten zagiel szyje juz od tygodnia, i tylko sobie nie moge wyobrazic , kto ten zagiel wciagnie na maszt!
cale szczescie, ze to nie ja.
niektore zagle sa takie ciezkie, ze trzeba je transportowac na podniosniku do hali, gdzie rozciagniete na podlodze zajmuja cala jej powierzchnie. Potem reperacja takiego kawalka to glownie chodzenie i podciaganie, zeby przeszyc kawalek po kawaleczku.
Od tygodnia pracuje tez nad bimini dla zaprzyjaznionej lodki,, bardzo skomplikowany daszek nak kokpitem
tu okienko, tam drugie, w sumie bedzie 5 czesci.
Tak oto wyglada moje niezeglowanie obecnie.
Ale ale, dla wszystkich , ktorzy chcieliby dostac ode mnie widokowke z pieknego Airlie Beach, podajcie prosze adres pocztowy , wysle cudowny obrazek , ktory moze rozbudzi w Was marzenia zeby mnie tu odwiedzic!!!moj adrws mailowy to
szawele@gmail.com



piątek, 4 kwietnia 2014

Airlie Beach

otrzymalam kilka maili z pytaniem co sie stalo, ze nic nowego nie pisze, wiec spiesze doniesc, ¿e wlasnie wznawiam blogowanie. Nie pisalam, bo trudno mi bylo pogodzic wymogi dosc skomplikowanej sytuacji powastalej na linii Ja _ Australia i pisac prawdziwa prawde nie narazajac siê na klopoty.
Sytuacja powoli sie klaruje, mam oto pozwolenie na prace i praktycznie zakaz opuszczania Australii.
To pierwsze cieszy mnie ogromnie,, bo budzet, musze sie przyznac nielicho nadszarpniety, ba potargany wrecz a to nie ulatwia poruszania sie nawet jezli mam na mysli tylko zeglowanie.
To drugie mnie wkurza, bo co jak co , ale wszelakie ograniczenia mojej wolnosci prowokuja mnie do buntu ,, a tu buntowaæ sie nijako nie moge...
No , ale glowa do góry, mówie sobie, przez te kilka miesiecy wody w Pacyfiku nie ubedzie a czas mija mi tu tak szybko, ze juz dwa razy srode przezywam w czwartek i dziwilam sie niespodziewanemu nadejsciu piatku!
Airlie Beach stalo sie moja australijska przystania na dluzej i trudno o lepsze miejsce. Niezaleznie od pogody podoba mi sie tutaj coraz bardziej.Malutkie centrum miasteczka  obrzezonego dwoma duzymi marinami. Otwarty basen w parku w centrum. Urocza sciezka dla spacerowiczów wzdluz brzegu z widokiem na otwarta wode i kotwicowiska.
Slowem paradise.
jak ciezko mi pisac, mozecie sprawdzic na zdjeciu mojego laptopa, ledo przezyl upadek na podloge w czasie zeglugi na Fiji i stan niestety stale sie pogarsza. 
Moja kondycja tez nie najlepsza, dokucza mi kolano, i juto mam zamiar udac sie na zabieg akupunktury, byla tak skuteczna przy poprzednich problemach, ze i z tym opuchnietym kolanem tez powinna sobie poradzic. jak nie, to pojde do lekarza.















piątek, 31 stycznia 2014

cyklon Dylan




od kilku dni wieje porządnie i nawet dzisaj nie opuściliśmy łódki. Ostatnie połaczenie z internetem pozwoliło nam dowiedzieć się, że owa obdarzająca nas deszczem i wiatrem depresja nabrała jż siły cyklonu i nadano mu imię Dylan.
Wczorajsza noc minęła dość spokojnie alarm kotwicowy się nie włączył ani razu, ale koło południa zapipkał pierwszy raz i Ian uruchomił silnik, tak na wszelki wypadek. Przeanalizowaliśmy sytuację i doszliśmy do wniosku, że z powodu niskiej wody zwiększył się promień cyrkulacji wokół boi, do której jesteśmy przycumowani.
Poza tym, że kiwa i huczy wiatr nic nam się nie dzieje.
Za to inni mają trochę kłopotów.
Dwa dni temu, kiedy już mocno wiało, przypłynął samotnie żeglujący nieborak i usiłował złapać boję. Podchodził do niej kilkakrotnie, aż wreszcie my ruszyliśmy tyłki i połynęliśmy mu naszą dinghi  na pomoc. Szybko dopłynęliśmy do boi, przywiązałam do niej długą linę , a drugi jej koniec podaliśmy na poklad łodki, a żeglarz obdarzył nas szerokim uśmiechem i spojrzeniem pełnym wdzięczności.
Jak powiedziała mi moja córka, znow team Ian-Mira w akcji ratowniczej.

Dzisiaj , trochę z obowiązku a trochę z nudów obserwujemy zatokę. i tak, trzy jachty mają łopoczące żagle przednie, ktore pod wpływem wiatru rozwinęły się z rolfoków. jeden z nich ma już żagiel w strzępach.

Jeden katamaran pływa do góry dnem, ale to bardzo maluutki katamaran i można mu wybaczyć.

Jedna łodka stojąca na kotwicy zaczęła wlec kotwicę i dobrze , że Ian poradził im wcześniej, żeby założyli awaryjną linę na pobliską boję. teraz stoją dobrze na tej boi.

Jeden jacht, bardzo ładny ,też uwolnił się z uwięzi i teraz stoi na mieliźnie a fale rzucają nim bezlitośnie.

Jeden jacht stoi już w szuwarach ale to jakiś cieniak, stoi tam już trzeci dzień, a wtedy wcale tak nie wiało.

My mamy  na stole pachnące ciasto drożdzowe z posypką i kamizelki ratunkowe.

niedziela, 19 stycznia 2014

jak to dobrze, że nie ma cyklonu

jak to dobrze, że nie ma cyklonu

Jako że dzisiaj niedziela i nawet Ięan ma wlne od szukania pracy, a ja pracowałam tylko na pół gwizdka , wybraliśmy się

naszą dinghi na wizję lokalną cyklonowej kryjówki, gdzie, w razie czego parkuje się jachty aby ich nie zwiało.
Kryjówka odległa o pół godziny jazdy mieści się w głębokiej  zatoce  zakonczonej wąskim kanałem.Zatoka jest śliczna,

kanał meandrzy się łagodnie i wszystko to wyglada niewinnei przy takiej jak  dziś bezwietrznej pogodzie.

Pomysł jest taki, że w razie czego, gdy Ian bedzie już miał pracę  gdzieś daleko i nie bedzie mógł wrócić na czas , kiedy

pojawi się zagrożenie cyklonowe, żebym to ja wzięła łodkę i popłynęła jak sie da najgłębiej, tam przymocowała łódkę

wszystkimi dostępnymi linami do mangrowców z każdej strony i cierpliwie czekała na lepsze czasy.
Teoretycznie to JEST możliwe, ale jest kilka ale.
i
Po pierwsze rzucanie kotwicy wymaga obsługi windy kotwicznej, kóra słucha tylko kapitana.

Po drugie, żeby wpłynąć do kanału, trzeba pokonać niezły kawałek płycizny, takiej, że Ian kazał mi zwolnić dingi, żeby

sie nie zakopać w mule.
Canada Goose ma dwa metry zanurzenia i przy wysokiej wodzie jest tam właśnie dwa metry z niewielkim hakiem.

Po trzecie porozwieszanie tych lin wymaga operacji bezpośrednio z dinghy, w towarzystwie mieszkających w mangrowcach

krokodyli, o których z lekkim uśmieszkiem poinformował mnie Ian.

Po następne, nigdy tego nie robiłam.

Wiec  teraz bardzo pilnie sledzę prognozy pogody zaklinając cyklony do omijania nas z daleka.